niedziela, 19 grudnia 2010

Rozdział VI - Rozmowy.

Dzisiaj miałam właśnie ochotę napisać tu jakąś notkę, a gdy zobaczyłam komentarze dodatkowo dostałam tzw. kopa. Niby taka mała rzecz, a cieszy... Mimo wszystko bloga nadal nie odwieszam. Po prostu, złapała mnie wielka ochota na dodanie czegoś tutaj. Poza tym wiem, jak to jest czytać niedokończone historie... Chociaż jak zobaczyłam wcześniejsze rozdziały to średnio spodobał mi się mój styl pisania. Niby wszystko jest, ale jednak... Napisane tak jak na pierwszym, lepszym blogu z brzega. Może tylko bez błędów (:P) i z tą różnicą, że moje opowiadania są nieraz dosyć... Dziwaczne, ale i oryginalne. Chciałabym przede wszystkim pokazać tu te prawdziwe wampiry, a nie zalatujące dajmy na to "zmierzchem".
No, ale nic. Nie zanudzam, rozdziałów już nie poprawiam i mam nadzieję, że ten wyjdzie mi lepiej, chociaż tak jak i poprzednie piszę go "na żywca". Pozdrawiam, życzę miłej lektury oraz Wesołych Świąt w rodzinnym gronie, ponieważ nie wiem czy jeszcze coś przed świętami napiszę. (;


                                                .xXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXx.


    Więc teraz miała żyć jako kot... Super. Ciekawe jak zareagowaliby na to jej rodzice? A właśnie - skąd ja niby jestem kotołakiem? No, bo nic podejrzanego mnie nie ugryzło, nie zadrapało. Chyba, że to jakoś z genów... Nie mogła zasnąć. Leżała wpatrując się tępo w sufit. Jej myśli przeszły na praktycznie jedynego znajomego w mieście, czyli Gabriela. Więc był wampirem... Dlatego czasem tak dziwnie się zachowywał. Przypomniała sobie jego nieskazitelny wygląd. Chociaż do niskich nie należała, to był od niej o jakieś dziesięć centymetrów inny. Zaśmiała się ze swojej głupoty. Miałam patrzeć co charakteryzuje go jako wampira, a nie chłopaka, który mi się podoba! No dobra. Jest blady, zimny, ma worki pod oczami, które i tak nie psują jego wyglądu... Jeździ jak idiota, bo przecież i tak nie może zginąć. Ma zielone, piękne oczy, pełne usta... Zaczerwieniła się na myśl o swoim, mhm, pożegnaniu. Ty się lepiej na wykłady szykuj, a nie marzysz! - nakazała sobie w myślach, po czym niechętnie wstała.
    Była cholernie wymęczona, ale co zrobić? Musiała przecież studia zdać, a żałowała bardzo, że wybrała taki, a nie inny kierunek. No cóż, trudno. Niby do biednych jej rodzina nie zależała, ale też nie mieli większych pieniędzy na zbyciu. Wzięła szybki prysznic, po którym poczuła się znacznie lepiej. Jeszcze opatulona w puszysty ręcznik wyszła do szafy. Wybrała spodnie z ciemnego dżinsu, przylegającą do ciała bojówkę w kolorze ciemnej zieleni oraz wysłużone, czarne trampki przed kostkę. Spakowała potrzebne rzeczy do czarnej torby i postanowiła coś zjeść. Padło na, jak to zwykle bywa, płatki z mlekiem. Jeszcze sporo przed normalną godziną swojego wychodzenia - zawsze musiała wychodzić sporo przed czasem, bo mogłyby być w końcu korki - pomaszerowała na autobus.
    Była na miejscu pół godziny wcześniej. Czytała książkę siedząc na jednej z ławek. Niedługo potem zaczęli zbierać się również inni studenci, a kilku z nich próbowało złapać z nią jakiś kontakt. Niestety nie jest to takie łatwe. Wykłady dłużyły się jej niemiłosiernie, a sam profesor wyglądał, jakby miał zaraz paść trupem. Ha, ona już wie, że zna trupa. Bazgrała coś w notatniku nim owy wykład nie dobiegł końca - cóż, skupić się na słuchaniu mimo wszystko nie mogła. Dzień mijał jej nadzwyczaj leniwie, a inne wykłady zostały odwołane. Jeszcze w domu zdrzemnęła się jakiś czas, ale nie pomogło jej to wiele. Czekała do wieczora, aż będzie mogła wreszcie zadzwonić do Gabriela. Musi dowiedzieć się czegoś więcej.



                                                                    ***


    Wstał dokładnie z zachodem słońca. Nie spodziewał się wizyty Liv, gdyż wypadał piątek - no wiecie, piątek wieczór, mówi to coś komuś? Właśnie. Zajął się wieczorną toaletą, chociaż nie była mu ona zbyt potrzebna. Wybrał się szybko na polowanie. Wygoda w dużych miastach była taka, że mało kto zauważał czyjeś zniknięcia. Mógł więc spokojnie uśmiercać swoje ofiary, a w mniejszej miejscowości musiałby się hamować i wysysać krew tylko do omdlenia. Czyli niezbyt wiele... Po pozbawieniu życia dwóch niewiast wrócił zadowolony do domu. Coś komuś obiecał. Napisał do Alice SMS-a czy pasuje jej dzisiaj spotkanie. Odpisała błyskawicznie, że tak,  na co uśmiechnął się tylko pod nosem. Wybrał prawidłowy numer.
  - Słucham? - mruknął nieco chropowaty głos po drugiej stronie.
  - Ernesto? - spytał, chociaż już znał odpowiedź.
  - Co cię do mnie sprowadza, Gabrielu?
  - Nie mam żadnych problemów, jeśli o to chodzi. Chociaż w sumie to mam. Otóż mam do ciebie prośbę... Widzisz, wczoraj jedna z moich nowych znajomych dokonała przemiany. Mógłbyś ją nieco... Wtajemniczyć?
  - Ma się rozumieć, dopełniła przemiany w kotołaka? - upewnił się mrukliwie.
  - Tak, dokładnie. Czy mógłbyś dzisiaj przyjść do mnie i z nią porozmawiać? - zapytał uprzejmie Gabriel.
  - A będzie tamta diablica?
  - Nie, Olivii nie będzie. A bynajmniej nie powinno być.
  - Dobrze. - powiedział w końcu mężczyzna. - Będę za godzinę.
  - Dziękuję. Więc do zobaczenia.
    Poczekał, że jego rozmówca odburknie coś na pożegnanie po czym się rozłączył. Olivia i Ernesto byli do siebie całkowicie anty, ona dla zwykłej złośliwości mówiła do niego jak do kota, a on musiał tego pokornie słuchać. Inaczej mogłoby być z nim nie najlepiej. Rozumiał jego pytanie o "diablicę", więc się nie obrażał. Olivia potrafiła być doprawdy okropna. Zadzwonił do Alice i zakomunikował, że za parę minut będzie. Wychodząc dopadł również do skrzynki na listy. Rachunki, rachunki... O. Spojrzał na misternie zdobioną kopertę. W środku znajdowała się kartka drogiego papieru z ładnym, ozdobnym pismem. Przeczytał szybko o co w tym wszystkim chodzi.
    Okazało się, że jest to zaproszenie na coroczny bal, który odbyć się ma już za tydzień. Ale nie taki zwykły. Był to bal tylko i wyłącznie dla wampirów. Zapraszano dokładnie wybrane osoby, tylko najstarsze i najważniejsze wampy. Cóż, jego ojciec coś tam wnosił... Już widział jak Olivia szuka odpowiedniej sukni, odrzucając przy tym tysiące projektów. Jak zwykle. On sam musi kupić sobie garnitur - znowu. Odniósł zaproszenie szybko do domu, by po chwili wskoczyć do swej "kruszynki" i dotrzeć do czarnowłosej znajomej. Już na niego czekała. Wyskoczył otwierając przed nią drzwi samochodu.
  - Powinnaś na mnie poczekać w budynku. Lubisz przyciągać nieszczęścia. - bąknął z wyrzutem.
  - Przesadzasz. A tak w ogóle to chcę wiedzieć więcej o wampirach, kotołakach i całej reszcie. - czemu mnie to nie dziwi?
  - Nie, nie przesadzam. Zazwyczaj ludzie odpuszczają sobie napadania na stworzenia nadludzkie, ale na ciebie oczywiście musieli. Swoją drogą wszystkiego o kotołakach dowiesz się już niedługo, a resztę powiem ci trochę później. Tymczasem radzę zapiąć pasy i powiedzieć mi, czy w ogóle dzisiaj spałaś. Tak to jest jak się przez całą noc z wampirem gawędzi... - mruknął niezadowolony.
  - Spałam trochę w dzień... A tak w ogóle to przepraszam za swoje wczorajsze zachowanie. - powiedziała speszona, czerwieniąc się przy tym na twarzy. Uśmiechnął się krzywo.
  - Och, nieważne. Każdemu się zdarza. - stwierdził parkując samochód i nachylając się ku dziewczynie niebezpiecznie. Ta oblała się jeszcze większym rumieńcem na co on zachichotał. Starał się nie zwracać uwagi na tak duże skupiska ciepłej krwi... - Jesteśmy. - dodał wyskakując z samochodu, by otworzyć towarzyszce drzwi.
    Zakłopotana dziewczyna wyszła bez słowa z samochodu. Nie odezwała się póki nie doszli do domu, a na pytanie czy chce coś do picia odparł tylko "nie dziękuję". Się dziewczyna speszyła. A tak swoją drogą to jest strasznie nieśmiała. Może ten obudzony kotołak doda jej trochę... Pazura? Powinien. Myśli chłopaka zaraz zostały przerwane, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Tym "kimś" okazał się mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, jego ciemne włosy przeprószone były już nieco siwizną. Nie należał do najwyższych, był raczej niski. Stał pod drzwiami mamrocząc coś pod nosem.
  - Wchodź, Ernesto.
  - Myślałem już, że zostawisz mnie tu na noc. Wampir, a taki wolny. - narzekał mężczyzna wchodząc do mieszkania.
  - No tak. Miło cię znów widzieć. - pokręcił z uśmiechem głową. - Ernesto, poznaj proszę Alice Frange. Alice, oto Ernesto Cortez. Ten kotołak, o którym ci mówiłem.
  - Miło mi pana poznać. - powiedziała uprzejmie Alice, wyciągając ku gościowi dłoń.
  - Tak, tak. - bąknął, nie zwracając na to najmniejszej uwagi. - Co chcesz wiedzieć?
    Kotołaki usiadły na kanapie, a Gabriel zajął miejsce na fotelu obok. Nie chciał im przeszkadzać, a z racji, że wampir i tak już większość o tejże rasie wiedział. Bynajmniej to, co było mu potrzebne. Ernesto opowiedział jej jak przebiega przemiana. Człowiek się "kurczy" i przy okazji zmienia w kotołaka. Kotołaki są nieco większe niż zwykłe koty, siedząc sięgają im do połowy uda. Mają również nieco dłuższe niż zwyczajne dachowce łapy. Poza tym ich rasa żyła długo, nieco dłużej niż zwykli ludzie lub są nieśmiertelni. Wszystko zależy od tego, jak bardzo krew jest rozrzedzona. Gen przekazywany jest z pokolenia na pokolenie, kotołaki są od zawsze bardzo rzadkie. A poza tym wolą czy może bardziej uwielbiają samotność.
    Plusy bycia kotołakiem to ogromna szybkość i zwinność, nawet większa niż u wampirów. O długości życia wspomniał już wcześniej. Bez jedzenia potrafią wytrzymać o wiele dłużej, ale z tym akurat problemu raczej nie było - zawsze była możliwość zmiany w kota i upolowania czegoś niewielkiego. Na wspomnienie o polowaniu dziewczyna skrzywiła się z niesmakiem. Ernesto postanowił tego nie komentować, a Gabriel jedynie uśmiechnął się pod nosem. To były rzeczy najważniejsze, a stary kotołak uznał, że i tak za dużo tam siedział. Gabriel podziękował przyjacielowi i odprowadził go uprzejmie do drzwi. Odwrócił się do Alice z lekkim uśmiechem, cały czas bacznie się jej przyglądając.
  - I jak? Zaspokoiłaś swoją ciekawość?
  - Trochę... Ale czy... Ja też taka będę? - zapytała z wahaniem.
  - Jaka? - zmarszczył brwi. - Taka ponura? Nieprzyjemna? Nie, raczej nie. Bynajmniej ja tak nie uważam.
  - Naprawdę? - podniosła na niego niepewny wzrok. Znalazł się przy niej w wampirzym tempie.
  - Naprawdę. - odpowiedział kucając przed nią z uśmiechem na twarzy. Zaśmiała się cicho i rozczochrała włosy na jego głowie.
  - Wiesz, potrafisz być uroczy, jeśli chcesz.
  - I mówisz to do wampira? - spytał, unosząc jedną brew ku górze i siadając na kanapie obok Alice.
  - Tak. Potrafisz być groźny, słodki, albo taki, jaki tylko chcesz.
  - Dobrze wiedzieć. - musnął ustami policzek dziewczyny, trącając go przy tym również nosem. Czarnowłosa zaczerwieniła się lekko. Odsunął się błyskawicznie.
  - Wiesz... Kotołaki mają raczej smaczną krew, więc uważaj trochę ze swoimi emocjami. Na tyle, na ile dasz radę. - zabrzmiało to głupio, a widząc jeszcze bardziej zaczerwienione policzki dziewczyny i jej zakłopotanie zaśmiał się i pocałował ją w skroń. - W sumie, to szybko nam leci. - za szybko, dodał w myślach.
  - Chyba... Ale trudno. Opowiesz mi coś o wampirach? - spytała przekręcając głowę lekko na bok.
  - Umiesz zepsuć nastrój. - westchnął opierając się o zagłówek. - Pytaj, więc.
  - Co was krzywdzi? Zabija?
  - Aż tak szybko chcesz się mnie pozbyć? - spytał z figlarnym uśmieszkiem.
  - Nie! - zaprzeczyła błyskawicznie. - Nie, oczywiście, że nie! Jestem po prostu ciekawa!
  - Spokojnie, spokojnie. Wiem. - posłał jej słodki uśmiech. - Jak już wiesz, zabija nas słońce. Krucyfiksy, woda święcona - również, chociaż może to zabrzmieć nieco dziwnie. Bądź co bądź jesteśmy potępieni, więc nie jest to nawet nic dziwnego. O trumnach już wiesz. Co tam jeszcze...
  - A... Wszystkie wampiry tak wyglądają? - spytała nieśmiało, zerkając na chłopaka spod wachlarza czarnych rzęs. Żeby tylko wiedziała jak to wygląda...
  - Tak, to znaczy jak?
  - No... Pięknie. - przyznała na nowo się czerwieniąc.
  - Widzisz... Przemiana wyciąga z nas to co najlepsze, a zarówno Ciebie jak i mnie "obciąża" magia. Jeżeli chce mogę zmienić wygląd swój, twój czy kogokolwiek innego. Ogólnie wampiry zazwyczaj są już na tyle wyidealizowane, że po prostu nie mają się do czego przyczepić. Ty też, jeżeli byś chciała, możesz zmienić swój wygląd nawet samodzielnie. Ja się taki urodziłem, więc nawet nie kombinuję. - posłał jej ciepły uśmiech.
  - A uważasz... Że powinnam coś w sobie zmienić? - spytała jak zwykle nieśmiałym głosem. To aż dołujące!
  - Jak dla mnie stanowczo nic. Pewnie większość facetów chciałaby być teraz na moim miejscu. - stwierdził przysuwając głowę do jej twarzy. Nie długo jednak potrwały dyskusje, bo mimo protestów dziewczyny odwiózł ją do domu. Odprowadził ją pod same drzwi.
  - Nie boisz się o samochód? - spytała zaciekawiona.
  - Raczej bym to usłyszał. Nie ma się o co martwić. - i po raz enty tego dnia posłał jej miły uśmiech.
  - Och. No tak. - bąknęła spuszczając wzrok.
  - A ja mam teraz do ciebie prośbę.
  - Tak? - zapytała momentalnie unosząc głowę.
  - Właśnie w tej chwili pójdziesz spać.
  - A nie możesz mnie zaczarować czy coś?
  - Na istoty magiczne to nie działa. A teraz proszę, idź połóż się spać. Jesteś wymęczona.
  - Pójdę jeśli ty też się ze mną położysz. - stwierdziła już po chwili żałując swoich słów. Zaczerwieniła się delikatnie na policzkach.
  - To jakiś szantaż? - uniósł pytająco jedną brew.
  - Tak i owszem. Masz wolną całą noc. No, chyba, że o czymś nie wiem...
  - Jestem wolny. Niech, więc będzie.
  - No to zapraszam. - stwierdziła zadowolona wpuszczając chłopaka do środka. - Jeżeli chcesz to wygrzeb coś z lodówki, czy coś... No czuj się jak u siebie.
  - Nie ma sprawy. - odpowiedział, po czym dziewczyna zebrawszy swoje rzeczy poszła do łazienki.
    Położył czy może bardziej rozwalił się na łóżku w sypialni dziewczyny. Mimowolnie słyszał jak woda, gdy się myje spada i rozbryzguje się na grubym plastiku prysznica. W sumie nie zajęło jej to zbyt długo. Wyszła z łazienki ubrana w luźną, szarą koszulkę na krótki rękaw i długie, zielone spodnie przyozdobione białymi groszkami. Czarne loki nadal były nieco wilgotne. Tak wygląda nawet piękniej. Nie, stop! Nie wolno mi tak myśleć. Za szybko to idzie. Ale i tak... Rozwalony tak na łóżku szczerzył się do niej niczym głupi do sera. Dziewczyna zachichotała cicho z tejże pozycji i zaprezentowała się, ekhem, przyjacielowi.
  - I jak wyglądam?
  - Brak słów. Lepiej kładź się już do łóżka, bo masz wory pod oczami niczym...
  - Ty? - przerwała mu w pół słowa.
  - Miało być wampir, ale na to samo wychodzi. - uśmiechnęła się radośnie i od razu spełniła polecenie chłopaka.
  - Że też się wampira w swoim łóżku nie boisz. - prychnął głośno, ale zaraz przytulił do siebie dziewczynę. Nie no, nie ma to jak szybki związek.
  - Uroczy jesteś, nie da ci się oprzeć.
  - Ha, ha, fajnie wiedzieć. A teraz już śpij. - wyciągnął szyję i pocałował ją w czoło. Zaraz po tych słowach, chociaż niechętnie, pogrążyła się we śnie. Zniknął dopiero przed nastaniem ranka.


                                                                    ***


    W tym czasie, gdy noc była jeszcze młoda Olivia się nie oszczędzała. Ocierała się i wyginała na parkiecie niczym kotka, kusząc ciałem niczego nieświadomych mężczyzn. Kilka razy można było dostrzec nawet błysk kłów w jej ustach. Wyciągnęła jednego z mężczyzn do "pokoju dla par". Wcześniejszą ofiarą był jakiś idiota, który myślał, że podziała na nią tabletka gwałtu. Ten równie uradowany osiłek szedł za nią z wyszczerzonymi zębiskami. Kretyn. Gdy tylko znaleźli się w osamotnieniu usadowiła swojego wybranka na jednej z różowo-czerwonych kanap. Zaczęła do niego podchodzić, mrucząc przy tym uwodzicielsko.
  - No pokaż, kotku coś od siebie! - wybełkotał mężczyzna.
  - Mam dla ciebie bardzo ciekawą niespodziankę. - stwierdziła z chytrym uśmiechem, usadawiając się okrakiem na kolanach osiłka. Wodziła palcami i ustami po jego szyi, aż w końcu wysunęła długie kły. - Chciałeś, masz. Ładne ciało. Musisz mieć niezłego dilera. - po tych słowach zagłębiła zęby w tętnicy szyjnej ofiary.
    Zdołał wydobyć z siebie jedynie krótki krzyk, bo zaraz zasłoniła mu usta dłonią. Ssała długo, delektując się gęstą posoką. Czuć w niej było sterydy, ale jakoś niezbyt ją to obchodziło. Niby inne narkotyki działają, ale ten neutralizowany jest przez wampirzy organizm bardzo dobrze. Zostawiła bezwładne ciało na kanapie, sama wychodząc z pomieszczenia i spoglądając ostatni raz na tabliczkę z napisem "zajęte". Ktoś znajdzie nieszczęśnika pod koniec imprezy, kiedy jej już tam pewnie nie będzie. Ale tymczasem musi iść na dalsze polowanie. Nadal była głodna.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Zawieszam

Nie wiem czy to ktoś czyta i to między innymi dlatego. Mam pomysł na kilka rozdziałów, ale brak czasu na ich pisanie. Ogólnie wszystkie notki są tu pisane "na żywioł". Wolę skupić się na blogu, który moim zdaniem... Jest bardziej udany, a mianowicie www.zew-ksiezyca.blogspot.com. I tak będę tu zaglądać (najpewniej codziennie) i myślę, że to tego opowiadania wrócę. Może napisze coś jakoś w ferie? A może dopiero w wakacje? Nie mam pojęcia, jak na razie mam minimum trzy sprawdziany w tygodniu i bierzmowanie na swoich barkach, więc trochę braknie mi czasu... To na razie tyle, wszystko z pewnością zostanie mi w głowie, więc nie zapomnę o niczym napisać raczej. Życzę wszystkim weny i serdecznie pozdrawiam.


Ps. Taka mała reklama. Jeżeli ktoś lubi fora to zapraszam na:
- www.silakopyt.fora.pl
- www.petsandpeople.fora.pl - pp chciałabym trochę, mhm, ożywić.


                                                                                                                                  Nightmare.

wtorek, 2 listopada 2010

Rozdział V - Odkrycie tajemnic.

    Dostał się pod blok dziewczyny jak najszybciej tylko mógł. Wbiegł po schodach w ułamek sekundy, ale zawahał się przed wejściem. I co jej powiem? Że zadawała się z wampirem? Że nie jestem normalny? Że ona nie jest normalna...? Potrząsnął głową odganiając od siebie te myśli. Przecież niczego nie zmieni, prawda? Zapukał do starych drzwi. Słyszał jak ktoś szlocha i najwidoczniej nie jest pewien, czy może otworzyć. Znaczy się to była Alice. Wiedział, a skąd? No po prostu wiedział.
  - Kto tam? - zapytał zebrany mniej więcej do kupy głos.
  - Gabriel. - usłyszał za drzwiami cichy tupot stóp, nim się otworzyły.
  - Proszę, wejdź.
    Dziewczyna była cała zapłakana, bardziej blada niż zwykle i w ogóle wszystko co złe. Otworzyła drzwi nieco szerzej wpuszczając gościa. I diabeł wszedł do jej mieszkania. Zamknęła je bardzo skrupulatnie, jakby bojąc się, że ktoś również może się tu dostać. W mieszkaniu panował raczej porządek acz najwidoczniej przez przemianę - która zapewne nastąpiła, czuł poza tym bardzo intensywny zapach pasujący do jej prawdopodobnej rasy - na podłogę pospadało parę rzeczy. W tym jakiś wazon, przez co ostre kawałki rozbryznęły się po nieco sfatygowanym dywanie. Salon miał jasny, piaskowy kolor. Usiedli na kanapie, gdy dziewczyna starała się opanować.
  - Przepraszam, że cię ściągnęłam. Ale już nie wiedziałam do kogo zadzwonić. - powiedziała bardzo cicho, najwidoczniej niepewna własnego głosu.
  - Spokojnie, ja noce mam zazwyczaj wolne. Co się stało?
  - Bo, bo... Uznasz mnie za wariatkę. - bąknęła pod nosem.
  - Nie, nie uznam. Trochę już na tym świecie widziałem... Uwierz.
  - No dobra. Bo ja właśnie weszłam do mieszkania i chciałam zrobić sobie coś do jedzenia. I na parapecie był taki ptaszek. Jakiś wróbel czy coś, no sam rozumiesz. Może to zabrzmi głupio, ale... Chciałam go zjeść. Dosłownie miałam ochotę go zjeść. I... I jak już miałam otworzyć okno... - zatrzymała się rzucając niepewne spojrzenie na jego twarz. Uspokojona, że nie patrzy na nią dziwnie, nadal spięta zaczęła dukać. - Okazało się, że jestem kotem. Kotem! Potem nie mogłam się przez parę godzin zmienić. Ja chyba powinnam iść do jakiegoś specjalisty. - brunetka na nowo wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Całkiem zrozumiałe. Wtulona w znajomego - bo chyba nikim więcej nie można było ich nazwać - powoli się uspokoiła. Nadal przylegając do rozmoczonej koszuli chłopaka zdobyła się by coś powiedzieć. - Pewnie uważasz mnie za idiotkę, prawda? A może mi się tylko wydawało...
  - Alice. - ujął twarz dziewczyny w zimne dłonie. - Nie sądzę, żebyś była jakaś nienormalna. Znaczy w sensie na psychice. Uważam raczej... Że nie jesteś po prostu człowiekiem. - spojrzała na niego wielkimi oczami.
  - J-j-jak to?
  - Widzisz. - westchnął. - Nie jestem zbyt dobry w tłumaczeniu, ale się postaram. Widzisz, ludzie wcale nie są jedynymi. Takie stworzenia jak wilkołaki, elfy, a nawet smoki istnieją. Wiem jak to brzmi. Poznałaś Eddie'ego, pamiętasz? Taki przygłup, który przyniósł ci obiad. Jest zmiennokształtny. Zamienia się w psa - dokładniej coś w rodzaju bernardyna. Poznaliśmy się na studiach, a z nieludzi był tam również zmiennokształtny-hiena i zmiennokształtny-puma. Rodzeni bracia, Dylan i Darryl. Oraz zdająca trzeci raz studia elfka Alima. Był to już jej trzeci kierunek, chociaż przyznała się do tego z czasem. Gdybym nie był rodzonym zapewne nie miałbym nikogo bliższego, prócz rodziny i niektórych ze swojej rasy, ale o tym później... Edd podejrzewał, że nie jesteś człowiekiem. Zapach, wielka chęć na ryby... To, by się zgadzało.
  - Poczekaj, to ja nie jestem człowiekiem...?
  - Nie, nie jesteś.
  - W takim razie czym jestem? I skąd to wszystko wiesz?
  - Zmieniasz się w kota. Wiem to na pewno ze względu na zapach. Jesteś kotołakiem.
  - Że co?! - wykrzyknęła łamiącym się głosem. Siedziała teraz prosto, na nowo zalewając się łzami. Masz ci los.
  - Wiem, że to szok. Ale bądź ciszej, no chyba, że tak bardzo pragniesz odwiedzin sąsiadów.
  - Kim czy raczej czym, jesteś? - teraz jej głos brzmiał na stosunkowo ostry i twardy.
  - Jestem wampirem.
    Zerwała się na równe nogi. Nastała cisza. No co ja poradzę, że muszę być takim strasznym stworzeniem? Przyglądał się dziewczynie dokładnie i chociaż jej twarz z grubsza nie wyrażała żadnych emocji, wiedział, że cholernie się boi i jest w szoku. Z resztą czy to takie dziwne? Nie no, raczej nie. Nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jest mitycznym stworzeniem. Cieszył się, że nie musiał tego doświadczać. I że nie był taki dziki jak zmienieni. Alice powoli się uspokajała, jednak usiadł na najbardziej oddalonym od niego skrawku kanapy. Wbiła wzrok w wysłużony dywan.
  - Jak to jest możliwe? - wyszeptała zachrypniętym głosem.
  - Nie wiem. Tak po prostu jest.
  - A... - zawahała się na chwilę.
  - Mów, mów. - zachęcił uprzejmie chłopak.
  - Jak to jest być kotołakiem?
  - No po prostu. Zamieniasz się jeśli chcesz w kota i paradujesz sobie na czterech łapach. Niech zgadnę... - przyjrzał się jej dokładnie. - Jesteś czarna, prawda? - zmarszczyła brwi.
  - Skąd wiedziałeś?
  - Intuicja. - wyszczerzył się w uśmiechu.
  - Jak zamienić się w kota?
  - Bo ja wiem. - wzruszył ramionami. - Nie wiem na ich temat zbyt dużo. Przedstawicieli twojego gatunku nie jest zbyt wiele, a zapisków jeszcze mniej. Ale mam jednego znajomego kotołaka w Los Angeles, więc mogę umówić was na spotkanie. No i jest jeszcze kilka książek.
  - Dzięki... A jak to jest być wampirem? - spojrzała na niego, jednak tym razem nie wyczuł u niej strachu. - Co jest mitem, a co prawdą?
  - No wiesz, jak dla mnie bardzo fajnie. Powiem ci co jest prawdą: boimy się słońca, śpimy w trumnach - mogą być łóżka w pokoju bez okien, ale wtedy czujemy się tacy... Odkryci. bardziej bezbronni. I nie możemy zapaść w trans, czyli być martwi. - no i nie wiem... Nie musisz wiedzieć jak nas zabić. Kiedyś może ci powiem... O ile się spotkamy. - posłał jej uroczy uśmiech.
  - Co jesz?
  - Ludzkie jedzenie mogę jeść, jak widzisz. - jakoś nie miał ochoty jej na to odpowiadać.
  - Czy pijesz krew...?
  - Tak. Piję ludzką krew. - przyznał niechętnie.
  - Och...
  - Spokojnie, nie ugryzę. Aha, dzięki za zaproszenie. Teraz mogę spokojnie wpadać sobie kiedy chcę do twojego mieszkania.
  - S-serio? - i znowu się bała.
  - Tak, naprawdę. Więc nigdy nie wpuszczaj do siebie wampira. - spojrzał na zegarek. - Wiesz, będę się już zbierał...
  - Zostań. - szepnęła.
  - O piątej powinienem już być w domu, a zostaje mi dojazd. Wiesz, czasami jest z tym problem w większych miastach. I jeszcze jedno - warto bać się wampirów, uwierz mi. - nastała chwila ciszy, póki na nowo nie odezwała się dziewczyna.
  - Dziękuję.
    W odpowiedzi kiwnął głową. Nieco nieśmiało odprowadziła go do drzwi wejściowych od bloku. Chyba chciała coś zrobić, ale się powstrzymała. Pożegnali się zdawkowanie. Zaprosił ja do siebie, żeby mogła przejrzeć książki. Tym razem zapowiedział, że budzi się dopiero po zmroku. Właśnie miał wsiąść do samochodu, gdy na nowo wybiegła za nim dziewczyna. Nim zdążył się zorientować o co chodzi zatopiła swoje miękkie usta w jego, trwając dłuższą chwilę w pocałunku. Kiedy się od niego oderwała, wciąż trzymała ręce na karku chłopaka i wpatrywała w jego zielone oczy.
  - Nie boję się ciebie.
    Posłał jej lekki, filuterny uśmiech nim wsiadł do samochodu. Musiał jechać. Nie chciał, ale musiał. Dziewczyna czekała, aż czarne ferrari zniknie za rogiem. Gabriel miał wracając bardzo dobry humor. Nie wiedział, czy to dzięki odkryciu tajemnic i byciu szczerym w stosunku do Alice, czy dzięki czemuś innemu. Gdy dojechał do domu nie zostało mu już zbyt wiele czasu. Z braku lepszych pomysłów od razu udał się do pokoju, w którym trzymał trumnę. Gdy tylko słońce wzeszło wampir pogrążył się w byciu dosłownie martwym.

sobota, 9 października 2010

Rozdział IV - Czas.

    Liv przechadzała się w kółko po kuchni. Nudziło jej się strasznie, a przedwczesna o pół godziny pobudka strasznie jej się już przykrzyła. Wiedziała, że nie wpadnie już w ten słodki stan odrętwienia towarzyszący dniu. Musi przeczekać w cieniu jeszcze piętnaście minut. Piętnaście minut! Zmarszczyła gniewnie brwi. I po co wstałam z tego pudła? Mogłam chociaż jeszcze poleżeć! Przestąpiła z nogi na nogę. Jej zawsze dłużyło się bardziej niż zwykle. Ale czemu tak właściwie wstała? Chyba towarzyszyła temu coroczna miesiączka... Coroczna miesiączka. Jak to brzmi! Nie dziwne, że ludzie jej nienawidzą. - pomyślała krzywiąc się w okropnym grymasie.
    Zgadza się, wampiry mają okres co rok. Dziwne, ale tak już jest. Więc nic dziwnego, że tak rzadko zachodziły w ciążę. Olivia i Gabriel byli trzecimi bliźniętami od początku wampirzej rasy i zaledwie drugimi dwujajowymi. Pierwszymi o odmiennej płci. Ach, cóż za wyróżnienie. Przewróciła oczami. I tak się nas sporo namnożyło biorąc pod uwagę, że niby ciężko zajść wampirzycy w ciążę. Bzdura! Prychnęła siadając pod lodówką i zerkając przy tym na naścienny zegar. Jeszcze siedem minut. Jeszcze siedem minut i będę mogła coś zjeść. Wpatrywała się uporczywie w tarczę zegara. Już! Odczekawszy dwie minuty ostrożnie sięgnęła pod zasłonę.
  - Witaj kolacjo! - zaświergotała słodko i chwyciwszy w dłoń płaszcz wybiegła z mieszkania po czym zamknęła drzwi dla samej zasady.
    Przemierzała uliczki spokojnym krokiem. Praktycznie każdy przechodzień odwracał za nią wzrok, a już na pewno każdy mężczyzna. Uwielbiała być w centrum uwagi. Obsypywanie drogimi prezentami, adorowanie na każdym kroku to jest właśnie to! Teraz jednak nie tego typu myśli zaprzątały jej głowę. Była bardzo spragniona, więc nie siliła się z wyborem ofiary. Złapała za ramiona jakąś przechodzącą obok parę i po prostu zaciągnęła ich w ślepy zaułek. Nie zdążyli nawet nic powiedzieć, bo zaraz każde z nich padło bezwładnie na ziemię. Ułożyła ich ciała jak parę kochanków, przytulonych do siebie. Na twarzy dziewczyny wykwitł czuły uśmiech.
  - Aleście zakochani. - zagruchała słodkim głosem. Pochyliła się nad ciałami i przemówiła na nowo cichutkim szeptem. - Teraz już zawsze będziecie razem. Nie musicie mi dziękować.
    To powiedziawszy po prostu, najzwyczajniej w świecie odeszła. Na zewnątrz było chłodno, ale ona tego oczywiście nie odczuwała. Mimo wszystko wsunęła ręce w kieszenie, nie mając zbytnio co z nimi zrobić. Obcasy raz po raz stukały o chodnik,  a jej czujne oko obserwowało całą okolicę. Nudzi mi się... Stwierdziła niezadowolona w myślach. Postanowiła, że odwiedzi swego kochanego braciszka mieszkającego na przedmieściach. On też co prawda chwilami był bardzo nudny, ale cóż zrobić? Zawsze można trochę go po wyśmiewać. I spowodować jakiś wypadek po drodze...


    Zadowolona i najedzona do syta ruszyła dalej w kierunku domu Gabriela. Szła niemalże w podskokach odtwarzając historię sprzed chwili. Wąską drogą jechał jakiś samochód. Jechał w nim akurat jeden mężczyzna - idealny cel. Bo w końcu czego jej więcej potrzeba? Im mniej ciał tym lepiej. Poza tym nie chciała się przejeść. Wyszła spokojnie na środek drogi. Stając dokładnie naprzeciw samochodu najeżyła się sycząc i wysuwając długie kły. Była przygarbiona, stojąca w rozkroku z zakrzywionymi do ataku palcami. Samochód uderzył w drzewo - tak jak się tego spodziewała. Później tylko wypiła krew nieszczęśnika i ruszyła w dalszą drogę. Nie wiedziała, czego mogłaby chcieć od życia więcej.
    Zapukała charakterystycznie do małego domku na odludziu. Całkiem nie rozumiała Gabriela, ale nie potrafiła dostatecznie wdrożyć się w jego psychikę, by wiedzieć czemu taki jest. Mieszka w Los Angeles do cholery! Mógłby się bawić co noc, młody jest! Nim ktokolwiek jej odpowiedział wtargnęła do środka bez większych ceregieli. Zdjęła płaszcz kładąc go na kanapie i rzucając się na fotel. Włączyła telewizję machając lekko nogami w powietrzu. Przeskakiwała z kanału na kanał w tak szybki sposób, że urządzenie za nią nie nadążało.
  - Nawet się nie przywitasz? - spytał z wyraźnie złośliwym uśmiechem Gabriel, schodzący niespiesznie z góry.
  - Hmm... Niee. Nie, raczej nie. Masz jakieś paskudztwo typu chipsy? Fajnie by się chrupało. - rzuciła zatrzymując się w końcu na jakiejś komedii romantycznej.
  - Wybacz skarbie, ale masz tyle samo siły co ja. A nawet więcej. - mruknął rozkraczając się na kanapie obok.
  - Znowu oszczędny posiłek? Weź zabijaj tych dwóch czy trzech na wieczór i będziesz miał spokój.
  - Jakoś tak... Szczerze mówiąc mi się nie chce.
  - Powiedziała maszyna do zabijania. - prychnęła dziewczyna zerkając na brata.
  - Mniejsza o to. Co cię do mnie sprowadza?
  - Ano tak wpadłam z nudów w odwiedziny. Doprawdy, zabawa kukiełkami i samochodami już mnie nie bawi... No dobra, bawi. Tylko trochę mniej. - uśmiechnęła się figlarnie. - A co u ciebie?
  - W sumie to nic...
  - A właśnie! - momentalnie usiadła w fotelu. - Kto to był ta brunetka w twoim samochodzie?
  - Kiedy? - rzucił nieco tępo Gabriel, chociaż widać było, że domyśla się o co chodzi.
  - Nie udawaj głupka. Wtedy co się mijaliśmy, taka z błękitnymi oczami. - rzuciła nico zawistnie.
  - Czyżby znowu znudziła ci się zieleń? - rzucił z przekornym uśmiechem. - To była znajoma.
  - Toż to człowiek! Zjadłeś ją? - zapytała rozochocona.
  - Liv, kochanie. Ja nie praktykuję tego co ty. Po prostu miała ostatnio przygodę typową dla osób w jej wieku i nie tylko. Zwykła grupa gnojków, którym się nudzi. Przez nich się przejadłem. - skrzywił się niezadowolony.
  - Ha, ha! - zaśmiała się w odpowiedzi dziewczyna. - Widzisz, jesteś za dobry. Ech... Będę lecieć. Czeka na mnie jeszcze nocne życie LA. Papa nudziarzu. - cmoknęła brata w policzek i wyszła zakładając po drodze płaszcz. Chłopak westchnął zrezygnowany przecierając przekrwione oczy.



                                                                    ***



    Mijały dni. On nie dzwonił, a najwidoczniej i ona nie miała na tyle odwagi po ich ostatnim pożegnaniu. Dla niego to było to samo co zawsze - noce spędzone przy książkach, oglądanie z nudów filmy, których jeszcze nie widział, polowania... No i to by było na tyle. Nie prowadził zbytnio życia towarzyskiego, chociaż raz przez tych parę dni spotkał się ze starymi znajomymi. Eddie dopytywał się go głupkowato o dziewczynę i nadal nakłaniał do przemyślenia tego co mówił wcześniej. Kolejne bzdury wymyślone przez znudzonego, ale zawsze zabawowego Edda. I tyle. Chociaż żył zaledwie czterdzieści pięć lat - w tym trzydzieści osiem dorastał, by osiągnąć wiek dwudziestu jeden lat towarzyszących mu już do końca wampirzego żywota - to jakoś wybawił się przez ten czas dostatecznie jak na razie. Może to przez brak odpowiedniego towarzystwa?
    Właśnie przebywał w domu ślęcząc nad jednym z bardzo ciekawych dzienników. Tego dnia czy raczej wieczoru, nocy już polował. Zadowolił się pulchną kobietą i niemowlęciem. Żaden wampir chyba nie pogardziłby takim przysmakiem - młoda, jeszcze świeża krew. Dziecko miało zaledwie jakieś trzy miesiące. Tylko ubolewające nad swoją naturą wampiry nie skłoniłyby się ku słodyczy krwi dziecka. Jego intensywne czytanie i wchłanianie wiedzy z dzienniczka przerwał dźwięk telefonu. Na wyświetlaczu widniał jasny napis "Mama". No tak, już dosyć dawno nie dzwoniła. Odebrał witając ją radośnie.
  - Gabriel! Co u ciebie? Chociaż ty odbierasz. Gdzie ta twoja siostra się szwenda znowu?
  - Liv nie odbiera? Pewnie poluje czy coś... - lepiej, żeby rodzice nie wiedzieli nadal o jej praktykach. - Co tam u was? Jak tata?
  - U nas jak zwykle po staremu. Bez was jest tu strasznie nudno i spokojnie... - wiedział, że kobieta właśnie w tym momencie skrzywiła się w okropnym grymasie. Chłopak zaśmiał się w odpowiedzi.
  - Spokojnie, niedługo święta. A wtedy właśnie będziecie nas mieli już dość.
  - Chyba masz rację.
    Reszta rozmowy przebiegła w mniej więcej taki sam sposób. Nie mieli w sumie o czym rozmawiać. Jego ojciec gdzieś wyszedł, a matka już zdążyła posprzątać cały dom i najzwyczajniej w świecie zaczęło jej się nudzić. Olivia nie odbierała, więc zadzwoniła do niego. Liv rzadko kiedy nie odbierała telefonu, więc musiała być zajęta. Chłopak spojrzał przez okno na jasny księżyc.
  - No to będę chyba kończyła, bo już tematy się skończyły. - rzuciła do słuchawki matka. Nie była od niego zbyt wiele starsza jeśli o wampirzy wiek chodzi, a szła w przyszłość całą sobą - językiem, ubiorem, fryzurami i tak dalej. Dlatego też czasami była dla niego dosyć śmieszna.
  - Pozdrów tatę.
  - Pozdrowię, a ty opiekuj się siostrą.
  - Tak jak zawsze. - odparł bez namysłu. - Do usłyszenia.
  - I miejmy nadzieję zobaczenia. - dodała wymownie wampirzyca po czym się rozłączyła.
    Na nowo usiadł do sterty książek kręcąc głową. Dwie zwariowane kobiety w moim życiu. Normalne. Uśmiechnął się lekko sam do siebie i na nowo zaczął czytać dziennik. Nie minęło jednak piętnaście minut, a telefon zadzwonił na nowo. Westchnął głucho, ale odebrał już po pierwszym sygnale.
  - Słucham?
  - Gabriel? - wyszlochał do słuchawki znajomy głos. - Przepraszam, że tak późno dzwonie, ale nie wiem do kogo się zwrócić. - wydukała łamiącym się głosem. Była przerażona. Cholera.
  - Alice, co się stało? - zapytał zdenerwowany.
  - Ja-a, ja nie wiem. Możesz przyjechać?
  - Jasne, już jadę. - po tych słowach był już w garażu odpalając silnik auta.

wtorek, 28 września 2010

Rozdział III - Burza humorów.

   Gdy się już obudziła zaczęła zwlekać się z łóżka. Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie co prawda białą koszulkę, ale nie swoją. Poczuła się strasznie głupio, bo najwidoczniej chłopak ją przebrał. Alice zeszła cicho na dół, kierując się od razu do kuchni. Spojrzała przelotnie na zegarek - było jakieś za dziesięć siódma. Skrzywiła się mimowolnie widząc tak wczesną porę. Zazwyczaj lubiła sobie poleniuchować, a niejednokrotnie, gdy nie miała nic ciekawego do roboty, cały dzień chodziła w piżamach. W niedużej, zrobionej na szaro kuchni zastała pudełko pizzy i małą karteczkę mówiącą:


    "Nie mam niestety nic lepszego, a jak się obudzisz to będziesz raczej głodna.
     Mam nadzieję, że się tym zadowolisz. Może nawet będzie jeszcze ciepła...
     Mam nadzieję, że będzie Ci smakować i nie jesteś na nic w niej uczulona.
     Wieczorem coś wykombinuję, a około trzeciej czy czwartej przyjdzie mój
     przyjaciel z obiadem. Czuj się tutaj jak u siebie w domu, ale nie musisz
     myszkować. Przepraszam, ale nie mogę nic więcej zrobić. Smacznego
     i do zobaczenia wieczorem.

                                                                                      Gabriel."



    Zgniotła karteczkę i wyrzuciła ją do kosza na śmieci, który znajdował się pod umywalką. Była trochę niezadowolona. Bardzo chciała, żeby Gabriel był tu teraz. Ale wtedy zapewne wróciłaby jak najszybciej do domu. No cóż, skoro był zajęty to trudno. W pudełku znalazła dużą pizzę z szynką, pieczarkami, serem i tak dalej. Była jeszcze dosyć ciepła, ale postanowiła wstawić ją jednak do mikrofalówki. Poza tym obok stał cały karton soku pomarańczowego, a w szafkach znalazła kawę i herbatę. Wstawiła wodę na kawę, wzięła podgrzane jedzenie i usiadła razem ze szklanką soku obok małego stoliczka. Z wielkim smakiem zjadła - mimo, że odgrzane - kawałki pizzy i wypiła całą szklankę soku. Potem zaparzyła sobie kawę.
  - Nie musisz myszkować - mruknęła pod nosem, wywracając oczami, gdy myła naczynia.
    Mimo wszystko wrodzona ciekawość chciała wtykać nos w nie swoje sprawy. Stłumiła jednak to pragnienie. Wróciła na górę i zajrzała do swojej torebki. Wyjęła telefon, chwilę się zastanawiając. Zadzwoniła do matki. Nie miała zamiaru opowiadać jej o tej przygodzie, broń Boże, ale jak zwykle musiała się meldować, a z racji, że ona i tak nie miała nigdy nic do roboty w pracy i była przed czasem, zadzwoniła do niej już o ósmej. Jej matka była bardzo zdziwiona, że tak wcześnie rozmawia ze swoją córką. Ta opowiedziała jej znowu jak to podoba jej się miasto, że jest bardzo zadowolona z przyjazdu tutaj i tak dalej.
    Po skończonej rozmowie opadła z westchnieniem na łóżko. Postanowiła wziąć prysznic. W końcu miała się tu czuć jak u siebie w domu, prawda? Po długim, gorącym prysznicu, który bardzo ją odprężył, postanowiła poczytać książkę. Dziękowała Bogu, że zawsze jak największy świr nosiła jakieś wydanie kieszonkowe w niedużej torebce. Była to książka nowa i nawet niezaczęta. Jednak ani się obejrzała, a zapadła w lekką, przyjemną drzemkę.


    Gdy się obudziła była pierwsza. Od razu widać, że była bardzo wymęczona. Trochę połaziła po domu - a to do łazienki, a to do kuchni po kolejne dwa kawałki pizzy i sok - po czym na nowo zajęła się czytaniem książki. Była bardzo ciekawa. I fantasy, czyli z gatunku, który lubiła najbardziej. Zagłębiona w lekturę ledwo dosłyszała dzwonek do drzwi. Zauważyła, że nie ma również jej bluzy, którą mogła zakryć swój ewentualny strój. Otworzyła z wahaniem drzwi wejściowe. Stał przed nimi uśmiechnięty i niewiele wyższy od niej chłopak. Miał jasno-brązowe włosy i ciemne oczy. Przypuszczała, że uchodzi za stosunkowo przystojnego - nie mógł się jednak równać z Gabrielem.
  - To tobie miałem przynieść obiad, nie? - zapytał pokazując trzymane w ręce, styropianowe pojemniki.
  - Om... No chyba tak. Jestem Alice.
  - Ja jestem Eddie. Miło mi. No, to chyba jednak tobie. - Bez większych ceregieli wszedł do domu i usiadł na kanapie. - No dobra, zobaczmy co tu mamy. - Otworzył wszystkie pudełka, po czym kolejno wskazywał na nie palcami. - Kurczak z ryżem i warzywami, ryba z ziemniakami i surówką, tortellini, a także frytki z mięsem. Smacznego.
  - Wow, ja mam to niby zjeść?
  - No nie musisz. Ale masz za to wybór. - Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
  - Ee... To może mi pomożesz?
  - Wiesz, normalnie chętnie, ale tym razem jestem najedzony.
  - Ohm. - Gdy usiadła na kanapie obok, poczuła drażniący ją nieco zapach.
  - To co jesz? No wiesz, tak z ciekawości.
  - Rybę. Mam wielką ochotę na rybę. A potem... Potem się zobaczy. - Zaczęła jeść, a w tym czasie rozmawiali nieco lepiej się poznając.
  - To jak długo znasz Gabriela? - zagadnęła przełykając ostatni kęs ryby.
  - Oj, będzie to od początku studiów. Cwaniak zdał z najlepszą oceną, chociaż nie był na ani jednym wykładzie!
  - Ciekawie - stwierdziła, czując podziw dla chłopaka. Niby zjadła jak na nią dużo, ale wciąż była głodna. Chwyciła pierwsze z brzega jedzenie, którym okazało się tortellini.
  - A ty ile go znasz?
  - Szczerze mówiąc... To poznałam go przedwczoraj na festynie. Wiem, że arcy dużo czasu, ale mam już u niego dług wdzięczności.
  - Weź przestań, żebyś wiedziała ile ja mu zawdzięczam. Czyli nie znasz go zbyt dobrze... Czym jesteś? - zapytał jakby naturalnie.
  - Że co słucham? - Spojrzała na chłopaka tępo.
  - O... Ty nic nie wiesz. Nieważne. Z tego co czuję, będziesz niedługo wiedziała. Wiesz co? Gabriel jest świetny, ale jeżeli się mylę - a i to jest możliwe - to nie jest odpowiednim znajomym dla ciebie. Wierz mi na słowo. Słuchaj, nie obrazisz się jeżeli już pójdę? Oczekują mnie niedługo... No, sama rozumiesz. Nie obrazisz się?
  - Oczywiście, że nie. To... Do zobaczenia?
  - Zobaczymy. Powodzenia. Miło mi było cię poznać. - To powiedziawszy zniknął za drzwiami.
    Zamknęła za chłopakiem drzwi na klucz. Zawsze tak robiła. Wróciła do salonu, włączyła wielki telewizor, przerzucając kolejne pogramy. Nim się obejrzała skończyły jej się "pierożki" z tortellini. Od kiedy to tyle jadła? Posprzątała po sobie, odstawiła pudełka i wróciła, by na nowo oglądać bezmyślnie telewizje. Super.


                                                                    ***


    Wstał z pudła, gdy tylko słońce zniknęło za horyzontem. Wpadł błyskawicznie do łazienki, a potem wyskoczył przez okno i pobiegł szybko do sklepu. Wiedział, że tak dotrze tam najszybciej. Odkupił dziewczynie koszulkę i bluzę, mając nadzieję, że jej się spodobają. Co więcej mógł myśleć? Wrócił przed dom, poprawił ubranie, po czym otworzył kluczem drzwi. Dziewczyna po chwili zeszła z góry.
  - Mhm. No to... Ee... Cześć - mruknął nie wiedząc zbytnio co powiedzieć. - Odkupiłem ci koszulkę i bluzę, bo tamte trafiły do śmieci. Były praktycznie w strzępach.
  - Oo... Dzięki, ale nie trzeba było.
  - Trzeba. - bąknął. Dopiero teraz poczuł, że Alice pachnie bardzo intensywnie i jakby nieco inaczej. Więc SMS Edda mógł być prawdziwy, a raczej jego przypuszczenia. - Mam nadzieję, że zbytnio się nie nudziłaś. Jesteś głodna?
  - Szczerze mówiąc... To chyba tak - odparła jakby zdziwiona.
  - Skoro tak to ubierz się i wychodzimy. Zaczekam, więc się nie spiesz.
    Gdy dziewczyna zniknęła na schodach opadł zmęczony na fotel i przetarł rękoma oczy. Ludzie... Czy to są jakieś żarty? Na razie i tak nie ma tutaj zmian. I tyle. Tego chyba będzie się trzymać, bo może to prowadzić nawet do wariacji. Po jakichś piętnastu minutach dziewczyna zeszła na dół. Wyszli w milczeniu. Nie był zadowolony z faktu, który był możliwy, więc też nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. Jego twarz była po prostu "kamienna". Nie wyrażała nic. Jechali w milczeniu, aż dziewczyna postanowiła przerwać ciszę.
  - Zawsze tak masz?
  - Tak, czyli jak?
  - No, że raz jesteś radosny, a raz tak jakbyś był posągiem.
  - Przepraszam.
  - Super, ale nie jestem aż tak naiwna, żeby w to uwierzyć. - Teraz również ona siedziała niezadowolona. Spojrzał na dziewczynę zrezygnowany.
  - Alice, naprawdę przepraszam. - Zerknął nań poważnie. Westchnęła.
  - Ja również. Ostatnio napada mnie burza humorów.
  - Mam to samo. - mruknął. - Na co masz ochotę? Może chińczyk? - spytał, bo to jako pierwsze przyszło mu do głowy.
  - Czemu nie. Mam ochotę na rybę.
  - Czyli sushi. Znam fajną restaurację. - Uśmiechnął się lekko, żeby nie zabrzmiało to znowu nijak.
     Weszli do ładnie wystrojonej knajpy w prawdziwie chińsko-japońskim stylu, jak to przyszło na myśl dziewczynie. Brunet poprowadził ich do stolika, a potem zaczęli przeglądać menu. Kapnął się, że zapomniał o krwi... No tak, tylko jemu mogło się to przytrafić. W końcu dopiero teraz zaczął czuć lekką, ale zwiększającą się suchość gardła. Niebiosa, zlitujcie się... Iść głodnym na spotkanie z człowiekiem. W tej też chwili podeszła do nich kelnerka. Była to Carla, młoda wampirzyca.
     Carla miała mocno pocieniowane, sięgające za ramiona włosy przefarbowane na ciemno-szary kolor. Zdobiły je dodatkowo różowe i zielone, neonowe pasemka. Jej oczy miały kolor popiołu - były rozjaśnione przez soczewki kontaktowe. Na co wampirowi kontakty? Carla miała również mnóstwo kolczyków w różnych miejscach. Była niewysoka i bardzo drobnej budowy. Jak na wampira przystało, przyciągała wzrok nie tylko kolczykami i dziwacznym kolorem włosów. Mimo nieco przerażającego wyglądu, należała do bardzo pozytywnych i miłych osób.
  - Witaj Gabriel. Dawno u nas nie byłeś - powitała go z przyjaznym uśmiechem. - Co dla was?
  - Witaj Carlo. Zamawiaj - zwrócił się z lekkim uśmiechem do towarzyszki.
  - Om... Poproszę sushi mieszane. I colę.
  - Dla mnie to samo - rzucił bez większego namysłu.
     Carla oddaliła się z tajemniczym uśmiechem od stolika. Był bez wątpienia skierowany do bruneta. Gabriel jednak go zignorował i zaczął krótką, bezmyślną pogawędkę z dziewczyną. Praktycznie zaraz potem przyniesiono im potrawę. Pożyczyli sobie nawzajem smacznego. Chłopak jadł danie, ale to tylko po to, by je zjeść. Czuł smak, jednak nic mu ono nie dawało. Dziewczyna za to musiała być dosyć głodna. Zjadła całą porcję, która należała do... No, większych.
  - Wow, nie widziałem chyba jeszcze, żeby dziewczyna tyle jadła. - Wyszczerzył się w uśmiechu.
  - Dzięki, wiesz? - mruknęła niezadowolona, upijając łyka coli.
  - Oj, żartowałem. Nie denerwuj się. Chcesz coś jeszcze?
  - Nie, nie. Normalnie starczyłoby mi to na cały dzień, ale ostatnio jakoś tak sporo jem...
  - Alice, żartowałem. Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć - rzucił z figlarnym, ale szczerym uśmiechem.
  - Ale nie chcę przecież, żebyś uznał mnie za żarłoka.
  - W żadnym wypadku! Po prostu ja lubię wszystko komentować.
  - Zauważyłam.
     Niedługo potem wyszli z restauracji udając się do samochodu. Wracając niewiele rozmawiali, ale za to wymienili się numerami telefonów. Co prawda wampir pluł sobie za to w brodę, ale co zrobić? W międzyczasie zadzwoniła do niego Olivia szydząc, że nie tylko ona znajduje sobie ciekawe towarzystwo. Nim zdążył coś odpowiedzieć, siostra się rozłączyła. Tak ją kochał, że można by udusić... Wysiadł z samochodu pod blokiem dziewczyny w celu pożegnania się z nią.
  - Dobranoc.
  - Dobranoc... I do zobaczenia. - Uśmiechnęła się nieśmiało i z dużym wahaniem cmoknęła go w policzek.
     Gabriel stał jak odrętwiały, a gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami wejściowymi do bloku gadała sama do siebie. No cóż, niczym on. Stał tak jeszcze chwilę po czym wsiadł do ferrari i odjechał jak najszybciej tylko mógł. Jechał na polowanie. A później prosto do domu. Musiał to przemyśleć i coś zjeść. Niekoniecznie w tej kolejności.


                                                .xXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXx.


     Mam prośbę - jeżeli ktoś czyta tego bloga to niech zostawi komentarz. Może napisać z nim kropkę, chcę po prostu zobaczyć ile osób to czyta. A jeżeli nikt... To raczej nie warto prowadzić bloga. Ale jeszcze się zobaczy. Mam nadzieję, że rozdział może być. Wpadłam ostatnio na pomysł co do Alice, także więc jest dopiero teraz parę w niej dziwnych zachowań. Tak, żeby nie było nudno. No to chyba na tyle, pozdrawiam wszystkim ewentualnych czytelników. (;

wtorek, 14 września 2010

Rozdział II - Ślepy los.

    Olivia leżała dalej przypatrując się mężczyźnie z głową wspartą na ręce. Uśmiechała się delikatnie. Zsunęła z nagiego ciała cienką kołdrę, doskakując bliżej pleców swojego kochanka. Pogładziła go od szyi, aż po całym ramieniu. Jej uśmiech znacznie się przy tym rozszerzył. Leżała tak chwilę gładząc delikatnie ciało mężczyzny, aż stwierdziła, że jej się to znudziło. Tak po prostu.
  - Śpij kochany - wyszeptała mu melodyjnie do ucha, po czym wbiła kły w odsłonięty kark. Mężczyzna wydał z siebie jakiś cichy dźwięk... I to by było na tyle. Spał jakby nigdy nic. Spojrzała na niego jakby z wyrzutem. - Szkoda, że już niczym mnie nie zabawisz.
     Po tych krótkich słowach na nowo wczepiła się w ciało ofiary. Wyssała niespiesznie jego krew, aż pociekła cieniutką stróżką po jej brodzie. Oderwała się od niego niezadowolona. Już nie żył, szybko stał się zimny. A zostało w nim jeszcze trochę krwi. Skaranie Boskie! A tak dobrze jej się piło... Wytarła zakrwawiony ślad, po czym wstała wolno z łóżka. Związała włosy leżącą na nocnym stoliku gumką i zaczęła się ubierać. Brała prysznic jeszcze przed zabiciem tego "uwodziciela", więc była tak w sumie czysta. Westchnęła cicho, by po chwili zająć się ciałem. Nie bez powodu kupiła tu mieszkanie. W piwnicy znajdował się starodawny piec, idealny do spalania zwłok, których bądź co bądź jest u niej zazwyczaj dosyć dużo. Po prostu lubi zabawić się przed posiłkiem... Zresztą, nie ona jedna. Wróciła na górę.
    Za jakieś trzy godziny miał być świt. Mało czasu, nie opłaciło się wychodzić. Ale od czego są znajomi? O ile tylko nie są zajęci, oczywiście. Wyjęła mały, granatowy telefon i zaczęła kolejno wykręcać numery. W końcu nie musiała się ograniczać do rozmowy z jedną osobą.


                                                                    ***


    Gdy tylko zapadł zmierzch obudził się z transu. Niespiesznie otworzył trumnę i z niej wyszedł. On się rzadko kiedy gdzieś śpieszył. Wziął prysznic, przebrał się i takie tam. Jak normalny człowiek. Przyszedł czas na śniadanie. Może i było po festynie, ale... A zresztą. Na początek zadowoli się mrożonką. Z racji, że jakoś nie miał ochoty brudzić szklanki, wypił krew prosto z folii. On nie jest tak problemowy jak na przykład Liv. Nie przejmuje się po prostu takimi drobiazgami.
    Wyszedł na dwór. Szczerze mówiąc myślał, że ta krew bardziej mu dziś zasmakuje. Niestety tak nie było. Szedł więc po zaułkach szukając sobie nowej ofiary. Teraz nie liczyło się dla niego to jaka ona będzie. Pewnie leżą tu gdzieś nadal pijane nastolatki. Idealny cel. Nie mylił się. W jednej ze ślepych uliczek leżała ich cała grupa. Jeden na drugim. Poprzyglądał się im wszystkim uważnie, po czym dokonał wyboru - chłopak i dziewczyna. Chyba para czy coś. No na pewno nie są sobie obojętni lub przynajmniej dzieli ich spędzona wspólnie noc. Najpierw wziął chłopaka. Postawił go do pionu, otrzepał i uśmiechnął się, gdy ten otworzył niemrawo oczy.
  - Złe miejsce na nocleg, stary. - Wbił się w jego szyję tak szybko, że chłopak nawet tego nie zarejestrował. Po prostu został pozbawiony całej krwi.
    Potem była dziewczyna. Cóż, do nich zawsze czuł się takim trochę jakby... Gentlemanem? Można to tak nazwać. Dla zabijającego bez większego problemu wampira to naprawdę wiele i mało kto posiadał tego typu cechę. Wbił kły w jej szyję i zadał praktycznie bezbolesną śmierć. Ciała położył na swoim miejscu. Raczej nikt nie odkryje kto był mordercą, więc nie miał się czego obawiać. Zapewne oskarżą kogoś z obecnej tu grupy o ile ich kumple nie uciekną. Wcisnął ręce w kieszenie płaszcza i po prostu spacerował. Przechadzał się po ulicach wsłuchując w głosy nocy. Obrzeża miasta były zdecydowanie bardziej przyjemne niż centrum. I tutaj było nocne życie, ale nie aż tak dotkliwe jak tam, oczywiście.
    Coś usłyszał. Zaczął "niuchać" w powietrzu i wyczuł znajomy zapach. Nie wiedział do końca jaki, ale wiedział, że już kiedyś poznał tą osobę. Był to z pewnością człowiek. Poza tym czuł kilkoro innych ludzi. Do jego uszu dotarł szloch. Zaciekawiony pobiegł w tamtym kierunku.


                                                                    ***


    Dziewczyna była już naprawdę poirytowana. Ale również przestraszona. Może wyjazd do tego miasta był naprawdę złym pomysłem?
  - No przecież wam mówię. Nic nie mam! Odczepcie się w końcu - warknęła do otaczających ją powoli nieznajomych. Odpowiedział jej śmiech.
  - Masz, masz i to nawet całkiem sporo - powiedział jeden, który stał tuż obok niej. Powoli odginał jej bluzkę. Zgromiła go spojrzeniem i strzepnęła obrzydliwą dłoń.
    Dobra, teraz nie wiedziała już co robić. Była otoczona jakimiś nie do końca trzeźwymi mężczyznami, starszymi od siebie. Wokoło ani żywej duszy. Że też zachciało jej się spaceru... Tak naprawdę miała zamiar kogoś spotkać, ale się do tego nie przyznawała. Myślała nad wszystkim gorączkowo. Jak mogła wybrnąć teraz z opresji? I w ogóle skąd u niej tak debilne pomysły? Zawsze musiała wpakować się w jakieś kłopoty. Alice powiodła ukradkiem po skrytych pod kapturami twarzach. Było ich około sześciu. Była wyższa od jakiejś trójki z nich w końcu nie należała do osób najniższych. Boże, miej mnie w swojej opiece...
  - A teraz posłuchaj - zaczął stojący przy jej boku chłopak. - Albo będziesz grzeczna, albo... - Pokazał dosyć sporych rozmiarów nóż zaopatrzony w ząbki. - Zaboli. - Cała szóstka zarechotała.
    Zastygła w bezruchu. Ok, teraz naprawdę miała kłopoty. I to poważne. Coś tak czuła, że nie skończy się to dobrze. Mężczyzna rozciął na niej bluzkę, uprzednio zdejmując płaszcz dziewczyny. A właściwie go zrywając. Rozwiązała pasek płaszcza, gdy zaczęło robić się jej gorąco. A gorąco zrobiło jej się, gdy mężczyźni znaleźli się niebezpiecznie blisko niej. I jak chyba nawet małe dziecko mogło się domyślić, mieli w tym jakiś cel. Ona już wiedziała jaki. Pozostało jej tylko czekać na zbawienie.
    Wtedy stało się coś dziwnego. Stojący obok niej chłopak jakby po prostu zniknął. Poczuła ból gdzieś pod żebrem. Jakaś jedna trzecia długości noża tkwiła w jej ciele. Wyjęła ostrze dysząc ciężko. Zauważyła, że również reszta osób zniknęła. A potem nie widziała już nic. Osunęła się na ziemię i zemdlała.


    Gdy się obudziła, za oknem nadal panowała noc. Głowa pulsowała jej boleśnie. Dosłownie pękała. Ale był to bardzo dziwny, odmienny ból. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co się stało nim zemdlała. Odgięła bluzkę, ale pod jej żebrem nie było ani śladu najmniejszego nawet skaleczenia. Patrzyła na swój brzuch rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. Ale jak to możliwe?! - przeleciało jej przez głowę jakieś tysiąc myśli o podobnym znaczeniu. Rozejrzała się panicznie dookoła siebie. Była zmęczona. I to bardzo zmęczona. Ale obecnie nie wiedziała gdzie się właściwie znajduje. Klamka wolno się nacisnęła i do pokoju zajrzała znajoma twarz. Odetchnęła z ulgą. Chociaż to również było umowne szczęście.
  - Jak się czujesz? - zapytał ten cudny głos łagodząc odrobinę jej ból głowy. Poza tym jego dźwięk był bardzo... Szczerze mówiąc, seksowny.
  - Jakoś... Jak w ogóle...? No wiesz - mruknęła. - Jak mnie znalazłeś? - Chłopak wsunął się do pokoju, przymykając za sobą drzwi.
  - Ślepy los. Usłyszałem jakąś niezbyt przyjemną rozmowę. Byłem z czwórką przyjaciół, którzy bardzo chętnie mi pomogli. Po prostu: zamroczyliśmy tamtych i tyle. Wziąłem cię do siebie, bo jakoś nie widziałem innego wyjścia. Co tam w ogóle robiłaś?
  - Spacerowałam. A gdzie rana?
  - Jaka rana? - Cały czas mówił głosem uprzejmym, ale nieco"bezpłciowym". Co nie zmieniało faktu, że brzmiał bardzo przyjemnie.
  - No ta pod prawym żebrem! - krzyknęła poddenerwowana.
  - Nie miałaś żadnej rany. Tylko rozciętą bluzkę.
  - No dobra, dzięki, dzięki. Ale gdzie jest ta rana po nożu? Przecież wiem, że tu była. To przez nią zemdlałam!
  - Nie było żadnej rany - powiedział z naciskiem. - A teraz lepiej się prześpij. Tutaj są twoje rzeczy. - Wskazał płaszczyk, torebkę i buty znajdujące się przy krześle. - Będę po zmroku. Jeżeli chcesz, możesz wrócić do domu. Mam zapasowe klucze przy sobie - drugie wiszą na haczyku przy wyjściu - rzucił tylko i ruszył w kierunku drzwi.
  - Gabriel... - Zatrzymała go cichym głosem. Odwrócił się z pytającym spojrzeniem. - Dziękuję. Naprawdę, dziękuję. Gdyby nie ty i twoi przyjaciele pewnie nie skończyłoby się to dobrze.
  - Przestań, nie ma za co. A teraz śpij. Padasz na twarz. - Wyszedł zwinnie z pokoju. Dziewczyna opadła bezwładnie na poduszkę. Nie myślała jednak zbyt długo, gdyż pochłonęły ją objęcia Dziadka Piaska.

piątek, 10 września 2010

Rozdział I - Spotkanie.

    Przepraszam, ale zmieniam opowiadanie. Tak, tak kobieta zmienną jest. Uznałam, że nie potrafię jednak opisywać wampira, któremu czegoś brak na umyśle i aż tak wrednej dziewczyny... Poza tym zmieniało się to w nudną opowiastkę. Mam nadzieję, że to opowiadanie będzie lepsze. Będzie ono o bliźniakach-wampirach. Zobaczymy jak wam się to spodoba. Tutaj również wystąpi Liv, ale będzie miała więcej pozytywnych cech. Zapraszam do czytania i już więcej swojego planu raczej nie zmienię. (;


                                                .xXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXx.


    Gabriel cały czas obserwował zatłoczone ulice. Trwał festyn. Taki na powitanie wiosny czy jakoś tak. On za nimi nie przepadał, ale jak to większość wampirów uwielbiał polować, a takie okoliczności były przy tym bardzo sprzyjające. Swoją drogą obserwowanie ludzi również potrafiło sprawiać mu frajdę o ile byli w miarę ciekawi. W pewnym momencie dołączyła do niego siostra bliźniaczka, Olivia. Cóż, nie byli do siebie zbyt podobni pod względem charakteru...
  - No cześć! - przywitała się całując brata w policzek. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
  - Cześć, cześć. Co tak długo?
  - A no wiesz, przygotowania i w ogóle... - Wyszczerzyła w uśmiechu białe ząbki. Chłopak również odpowiedział uśmiechem, jednak zupełnie innym. Ten jego był raczej delikatny i nie "odkrywający wszystkich kart", jak stwierdziła kiedyś jedna z jego ofiar.
  - No to co, zaczynamy?
  - Czekałem tylko na ciebie. - Wzruszył ramionami.
    Zeskoczył z małego, omszałego murku, po czym z siostrą u boku ruszył przed siebie. Przeciskali się zgrabnie między ludźmi, przy okazji szukając swoich ofiar. Co do tego wampiry były zazwyczaj idiotycznie dokładne. Niektóre z nich mogły miesiącami, ba, latami śledzić człowieka, którego obrały sobie na ofiarę. Było to dziwne, ale o gustach się w końcu nie dyskutuje, prawda? Jak komuś chce się tak bawić...
  - Hmm... Podoba mi się - stwierdziła Liv ponętnym głosem, patrząc na jednego z mężczyzn stojących w tłumie. Już on dokładnie wiedział o czym ona myśli, nawet bez odebranych impulsów, które były w ich przypadku normalne.
  - Sukub - mruknął do siostry złośliwie.
    Dziewczyna w odpowiedzi obnażyła na ułamek sekundy kły i cicho syknęła. Może i nie było to zbyt mądre, ale był pewien, że żaden człowiek nie zauważył tej krótkiej sceny. Jego siostra ustała po chwili przy jakimś niewysokim i przyjaźnie wyglądającym mężczyźnie. Natychmiast zaczęła go wabić. Został jeszcze on.
    Rozejrzał się dookoła i zauważył osobę, która nadawała się dla niego na posiłek. Była to mająca dwadzieścia parę lat kobieta, niewysoka i nieco pulchniejsza. Oprócz jej policzków cała skóra była blada i zdrowa. Nie miała żadnych wyprysków ani nic z tych rzeczy. Włosy w kolorze brudnego blondu leżały na lewym ramieniu zaplecione w francuski warkocz. Podszedł do niej z przyjaznym uśmiechem malującym się na twarzy.
  - Dobry wieczór - zagadnął chłopak. Wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat, a on na dwadzieścia trzy, chociaż w rzeczywistości zatrzymał się na dwudziestu jeden. Cóż, był poważny z natury, co dodawało mu trochę lat. Liv dajmy na to wyglądała na swój wiek, albo i mniej.
  - Dobry wieczór - odpowiedziała kobieta, jeszcze bardziej się rumieniąc. No tak, byli w podobnym wieku, więc mogła pomyśleć, że chciał ją "poderwać".
  - Jestem Gabriel Marph. Miło mi poznać. - Rozszerzył nieznacznie swój uśmiech.
  - Ja nazywam się Eva Carth i mi również miło. - Widać było, że się wahała.
  - Wiesz, chciałbym cie lepiej poznać, a tu jest dosyć głośno, więc może...
  - Tak. Jasne. Gdzie?
  - Chodź - powiedział tylko i złapał kobietę za rękę. Całkiem szybko poszło, nawet nie musiał się za specjalnie silić na wampirze sztuczki, czy urok osobisty. Poprowadził ją na drugi koniec parku. Tam praktycznie nie było ludzi, którzy zwracali na innych uwagę. Siedziały tam w większości ciągle całujące się małolaty. Park był bardzo rzadko oświetlony.
  - Może przejdźmy się w tamtą stronę? - zaproponował uprzejmie. Zgodziła się, a gdy tylko znaleźli się dostatecznie daleko, by ukryć ewentualne spojrzenia ludzi, po prostu wciągnął kobietę w ślepy zaułek, wcześniej zatykając jej usta dłonią.
  - Przepraszam, mam nadzieję, że mi to wybaczysz...
    Po tych słowach odsłonił kark kobiety i wbił w szyję wysunięte kły. Dziewczyna wpierw cicho pisnęła, potem jęknęła, a ostatnie co wydobyło się z jej ust, to nieobecne westchnienie. Osuszone z krwi ciało ukrył w pobliskim lesie. Doskonale wiedział, że resztą zajmą się zwierzęta. Ruszył w drogę powrotną do centrum. Szedł niespiesznym krokiem. W końcu gdzie tu się spieszyć? Jedyne na co musiał zdążyć to by ukryć się przed światłem dziennym, a noc była jeszcze bardzo młoda.
    Nie przepadał za zabijaniem prawych obywateli, ale też nie walczył ze swoją naturą. Był jaki był i tyle. Zresztą, nikt nie był taki niewinny, na jakiego pozował. Zaspokoił już swój głód. Zawsze mógł dopełnić się jakąś torebką z krwią czy czymś w tym rodzaju albo zapolować jeszcze później. Pewnie wypadnie na to ostatnie. Przebiegł wzrokiem po tłumie ludzi i scenie, na której grał jakiś zespół. Nie lubił festynów. Jedyne, co było w nich optymistyczne, to w miarę bezpieczne polowanie. W końcu było tam sporo osób. Z niesmakiem wszedł w sam środek zabawy z maską zwykłego dwudziestolatka. Jego bliźniaczka urabiała już kolejnego mężczyznę, eliminując przeszkody po drodze - w dużej mierze kłami. Kiedyś ich matka stwierdziła, że Olivia jest "nienasycona". I to chyba racja. Powoli zmierzała do upatrzonego wcześniej celu. Nie przepadał za skłonnościami Liv. Ale co zrobić? Jej życie. Przechodząc obok wyszeptał słowa przeznaczone tylko dla uszu jego siostry.
  - Nie bawi się jedzeniem, kochanie.
     W odpowiedzi Olivia zachichotała zakrywając pełne usta dłonią. Gabriel szedł dalej, a po chwili przysiadł w jednej z kawiarni wypatrzywszy akurat wolny stolik na dworze. Chociaż nie miał na nic ochoty, zamówił jakieś pierwsze lepsze ciastko. Zapłacił za nie od razu bez zbędnych ceregieli. Po około minucie podeszła do niego nieśmiało około dziewiętnasto czy dwudziestoletnia dziewczyna. Odezwała się nieśmiało.
  - Można się dosiąść? Brak wolnych stolików, a pan siedzi sam, więc pomyślałam...
  - Oczywiście - odpowiedział posyłając dziewczynie uśmiech. Odpowiedziała tym samym, dzięki czemu w kącikach jej ust ukazały się małe dołeczki.
    Dziewczyna usiadła naprzeciw niego wieszając na krześle swoją torbę. Miała długie, kręcone włosy. Były kruczoczarne. Bardzo intensywnie błękitne oczy były wyjątkowo "głębokie" jak na człowieka, a tym bardziej zważając na jej wiek. Zdziwiło go to i zaintrygowało. Była wysoka, jednak stosunkowo drobna. Miała może jakiś metry siedemdziesiąt pięć. To, co również rzuciło mu się w oczy, to bardzo jasna karnacja. Jeszcze trochę, a jej skóra przypominałaby tą wampirzą. No dobra, może trochę przesadził. Dziewczyna sięgnęła po menu akurat, gdy przyszło ciastko bruneta.
  - Jeżeli chcesz, możesz je zjeść. Jakoś nie mam ochoty na słodkości, a wypadało coś zamówić skoro już tu usiadłem.
  - Dziękuję... Czy coś. - Dziewczyna wyglądała na widocznie zmieszaną. Chłopak tylko głośno się zaśmiał.
  - Nie krępuj się. To nie jest jakieś zobowiązujące.
  - A tak poza tym... Mam na imię Alice. Alice Amelia Frange, dokładniej. Wiem, że dziwnie.
  - Gabriel Marph, miło mi poznać i wcale nie dziwne.
  - Mi również. Nie, wcale - bąknęła pod nosem. - Więc... - Widocznie chciała jakoś zacząć rozmowę. - Mieszkasz w Los Angeles?
  - Tak. Znaczy mieszkam na obrzeżach. A ty? Mieszkasz tu, czy jesteś przejazdem, czy...
  - Studiuję tutaj. I muszę przyznać, że mimo mieszkania tu dopiero dwa dni coraz bardziej LA mi się podoba. - Chłopak stłumił śmiech widząc głupkowatą minę dziewczyny. Czuła się niezręcznie.
  - No to jestem niezmiernie zadowolony, że podoba ci się to piękne miasto. - Uśmiechnął się szeroko. - A co dokładnie studiujesz?
  - Dziennikarstwo. Marzy mi się kiedyś jakaś większa posada - powiedziała już nieco nieobecnie.
  - Fajnie - stwierdził krótko. Naprawdę życzył tej dziewczynie wspaniałej przyszłości. Ot tak, po prostu.
    Rozmawiali jeszcze chwilę o mniej i bardziej ważnych tematach. Po niedługim czasie zaczął zauważać zmiany w samopoczuciu, jak również wyglądzie brunetki. Z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej. Zauważyła, że uważnie przypatruje się jej twarzy, na której pojawiły się nieduże, czerwone plamki. Szkoda tylko, że owe plamki stawały się coraz większe.
  - Czemu mi się tak przyglądasz? - zapytała z lekkim grymasem na twarzy.
  - Masz na coś uczulenie?
  - No tak... Na migdały. A co?
  - To ciastko miało w sobie chyba migdały...
     Dziewczyna momentalnie pobladła. Wyjęła telefon i spojrzała w jego czyściutką szybkę. Podniosła się tak szybko, że prawie upuściła torbę, gdy zdejmowała ją z krzesła. Nie zjadła co prawda całego ciastka, ani nawet połowy, ale jak widać nawet odrobina migdałów dała jej się we znaki. Zaczęła już panikować.
  - O Boże! Nie zdążę do metra, a następne będzie za dwadzieścia minut! Co robić, co robić - myślała gorączkowo, krążąc w kółko. Najwidoczniej bardzo się tym przejęła. On nie wiedział jak to jest być na coś uczulonym. Od urodzenia był wampirem, a wampiry nigdy nie są na nic uczulone. Przynajmniej z tego, co wie.
  - Może... Ee... Cię podwieźć? Mój samochód stoi niedaleko, więc...
  - Tak, jasne. Dzięki. No to chodź. - Pociągnęła go za rękę, ale zaraz zarumieniła się na całej twarzy. - Przepraszam...
  - Nic nie szkodzi, chodź. Nie wiem jak to jest mieć uczulenie, ale chyba niezbyt fajnie.
    Przecisnęli się szybkim krokiem przez tłum. Chłopak otworzył pilotem samochód. Dziewczyna stanęła jak wryta. Stali przed sportowym, tuningowanym ferrari pokrytym błyszczącym, czarnym lakierem z przyciemnianymi szybami. Spojrzał na dziewczynę niewinnie, gdy rzuciła mu pytające spojrzenie.
  - No wiesz... Prezent od rodziców, trochę własnej interwencji i nagle mam w garażu coś takiego.
  - Ta, jasne. - Chłopak otworzył przed nią drzwi, a ona wsiadła mamrocząc coś pod nosem. Gdy wsiadł zauważył, że zaczęła się już drapać po czerwonych plamach.
  - Tylko nie mów, że masz pchły. - Odpalił silnik.
  - Ha, ha, zabawny jesteś - mruknęła naburmuszona.
  - Spokojnie, nie chciałem cie urazić. To gdzie mieszkasz?
  - Niedaleko. Poprowadzę cie.
    Dziewczyna rzeczywiście spisała się jako prowadząca, gdyby nie krzyki, żeby zwolnił, bo ich pozabija, byłoby już w ogóle pięknie. Akurat! Ostatnie zadrapanie jakie miał na samochodzie, to początki nauki jazdy. Znaczy, miał wtedy dziewięć lat... Ale i tak niedługo potem jego ojciec zaczął uczyć go jazdy samochodem. Więc to był taki jakby wstęp i motywacja dla "nauczyciela". Ustali przed blokiem. Nim dziewczyna zdążyła się obejrzeć, jej drzwi były już otwarte.
  - Jak to zrobiłeś? - Zmarszczyła brwi.
  - Chyba trochę za bardzo przeżywasz to uczulenie i nie zauważyłaś. - Chciała coś powiedzieć, jednak tylko pokręciła głową.
  - Zapraszam cie do środka. Ale lepiej uważaj na ten samochód...
  - Dzięki, ale chyba jednak nie skorzystam. Nie dzisiaj.
  - No trudno, szkoda. Więc... Spotkamy się jeszcze?
  - Pewnie. - miałeś powiedzieć nie! - A co ty ba to, żebym przyjechał do ciebie w następny piątek o dziewiątej?
  - Jasne. Bardzo chętnie. - Wyszczerzyła się w uśmiechu. - Ale to nie randka. - Całkiem dobrze ukrywała swoją radość, ale jego dar to w końcu dar.
  - Randka. Wiem, że się cieszysz. To do następnego! - powiedział tylko i wsiadł do samochodu. Dziewczyna patrzyła jeszcze chwilę na siedzącego za kierownicą chłopaka - chociaż zapewne niewiele widziała przez ciemne szyby - po czym weszła do bloku. Odjechał dopiero, kiedy zniknęła mu z oczu.
    Wyklinał w myślach swoje głupkowate zachowanie. Zawsze mówił, że on nie będzie zaprzyjaźniał się z ludźmi. Ale jak widać mu to nie wyszło i wcale nie był z tego powodu zadowolony. Teraz Liv będzie się go o to czepiała przynajmniej przez najbliższy tydzień - tak, szybko się nudziła. No trudno. Skoro złamał już dane sobie słowo to niech tak będzie. Niedługo potem znalazł się w domu, załatwiając po drodze jakiegoś podpitego studenta. Nie miał ochoty na dalsze tłuczenie się po zatłoczonym mieście, więc zadzwonił do kilku znajomych ze studiów - byli to oczywiście nieludzie - żeby trochę pogadać, a potem zagłębił się w kilka lektur, które miał już dawno zamiar przeczytać. Przed świtem po prostu położył się do trumny i zasnął, a raczej jego funkcje życiowe poszły w odrętwienie.