wtorek, 28 września 2010

Rozdział III - Burza humorów.

   Gdy się już obudziła zaczęła zwlekać się z łóżka. Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie co prawda białą koszulkę, ale nie swoją. Poczuła się strasznie głupio, bo najwidoczniej chłopak ją przebrał. Alice zeszła cicho na dół, kierując się od razu do kuchni. Spojrzała przelotnie na zegarek - było jakieś za dziesięć siódma. Skrzywiła się mimowolnie widząc tak wczesną porę. Zazwyczaj lubiła sobie poleniuchować, a niejednokrotnie, gdy nie miała nic ciekawego do roboty, cały dzień chodziła w piżamach. W niedużej, zrobionej na szaro kuchni zastała pudełko pizzy i małą karteczkę mówiącą:


    "Nie mam niestety nic lepszego, a jak się obudzisz to będziesz raczej głodna.
     Mam nadzieję, że się tym zadowolisz. Może nawet będzie jeszcze ciepła...
     Mam nadzieję, że będzie Ci smakować i nie jesteś na nic w niej uczulona.
     Wieczorem coś wykombinuję, a około trzeciej czy czwartej przyjdzie mój
     przyjaciel z obiadem. Czuj się tutaj jak u siebie w domu, ale nie musisz
     myszkować. Przepraszam, ale nie mogę nic więcej zrobić. Smacznego
     i do zobaczenia wieczorem.

                                                                                      Gabriel."



    Zgniotła karteczkę i wyrzuciła ją do kosza na śmieci, który znajdował się pod umywalką. Była trochę niezadowolona. Bardzo chciała, żeby Gabriel był tu teraz. Ale wtedy zapewne wróciłaby jak najszybciej do domu. No cóż, skoro był zajęty to trudno. W pudełku znalazła dużą pizzę z szynką, pieczarkami, serem i tak dalej. Była jeszcze dosyć ciepła, ale postanowiła wstawić ją jednak do mikrofalówki. Poza tym obok stał cały karton soku pomarańczowego, a w szafkach znalazła kawę i herbatę. Wstawiła wodę na kawę, wzięła podgrzane jedzenie i usiadła razem ze szklanką soku obok małego stoliczka. Z wielkim smakiem zjadła - mimo, że odgrzane - kawałki pizzy i wypiła całą szklankę soku. Potem zaparzyła sobie kawę.
  - Nie musisz myszkować - mruknęła pod nosem, wywracając oczami, gdy myła naczynia.
    Mimo wszystko wrodzona ciekawość chciała wtykać nos w nie swoje sprawy. Stłumiła jednak to pragnienie. Wróciła na górę i zajrzała do swojej torebki. Wyjęła telefon, chwilę się zastanawiając. Zadzwoniła do matki. Nie miała zamiaru opowiadać jej o tej przygodzie, broń Boże, ale jak zwykle musiała się meldować, a z racji, że ona i tak nie miała nigdy nic do roboty w pracy i była przed czasem, zadzwoniła do niej już o ósmej. Jej matka była bardzo zdziwiona, że tak wcześnie rozmawia ze swoją córką. Ta opowiedziała jej znowu jak to podoba jej się miasto, że jest bardzo zadowolona z przyjazdu tutaj i tak dalej.
    Po skończonej rozmowie opadła z westchnieniem na łóżko. Postanowiła wziąć prysznic. W końcu miała się tu czuć jak u siebie w domu, prawda? Po długim, gorącym prysznicu, który bardzo ją odprężył, postanowiła poczytać książkę. Dziękowała Bogu, że zawsze jak największy świr nosiła jakieś wydanie kieszonkowe w niedużej torebce. Była to książka nowa i nawet niezaczęta. Jednak ani się obejrzała, a zapadła w lekką, przyjemną drzemkę.


    Gdy się obudziła była pierwsza. Od razu widać, że była bardzo wymęczona. Trochę połaziła po domu - a to do łazienki, a to do kuchni po kolejne dwa kawałki pizzy i sok - po czym na nowo zajęła się czytaniem książki. Była bardzo ciekawa. I fantasy, czyli z gatunku, który lubiła najbardziej. Zagłębiona w lekturę ledwo dosłyszała dzwonek do drzwi. Zauważyła, że nie ma również jej bluzy, którą mogła zakryć swój ewentualny strój. Otworzyła z wahaniem drzwi wejściowe. Stał przed nimi uśmiechnięty i niewiele wyższy od niej chłopak. Miał jasno-brązowe włosy i ciemne oczy. Przypuszczała, że uchodzi za stosunkowo przystojnego - nie mógł się jednak równać z Gabrielem.
  - To tobie miałem przynieść obiad, nie? - zapytał pokazując trzymane w ręce, styropianowe pojemniki.
  - Om... No chyba tak. Jestem Alice.
  - Ja jestem Eddie. Miło mi. No, to chyba jednak tobie. - Bez większych ceregieli wszedł do domu i usiadł na kanapie. - No dobra, zobaczmy co tu mamy. - Otworzył wszystkie pudełka, po czym kolejno wskazywał na nie palcami. - Kurczak z ryżem i warzywami, ryba z ziemniakami i surówką, tortellini, a także frytki z mięsem. Smacznego.
  - Wow, ja mam to niby zjeść?
  - No nie musisz. Ale masz za to wybór. - Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
  - Ee... To może mi pomożesz?
  - Wiesz, normalnie chętnie, ale tym razem jestem najedzony.
  - Ohm. - Gdy usiadła na kanapie obok, poczuła drażniący ją nieco zapach.
  - To co jesz? No wiesz, tak z ciekawości.
  - Rybę. Mam wielką ochotę na rybę. A potem... Potem się zobaczy. - Zaczęła jeść, a w tym czasie rozmawiali nieco lepiej się poznając.
  - To jak długo znasz Gabriela? - zagadnęła przełykając ostatni kęs ryby.
  - Oj, będzie to od początku studiów. Cwaniak zdał z najlepszą oceną, chociaż nie był na ani jednym wykładzie!
  - Ciekawie - stwierdziła, czując podziw dla chłopaka. Niby zjadła jak na nią dużo, ale wciąż była głodna. Chwyciła pierwsze z brzega jedzenie, którym okazało się tortellini.
  - A ty ile go znasz?
  - Szczerze mówiąc... To poznałam go przedwczoraj na festynie. Wiem, że arcy dużo czasu, ale mam już u niego dług wdzięczności.
  - Weź przestań, żebyś wiedziała ile ja mu zawdzięczam. Czyli nie znasz go zbyt dobrze... Czym jesteś? - zapytał jakby naturalnie.
  - Że co słucham? - Spojrzała na chłopaka tępo.
  - O... Ty nic nie wiesz. Nieważne. Z tego co czuję, będziesz niedługo wiedziała. Wiesz co? Gabriel jest świetny, ale jeżeli się mylę - a i to jest możliwe - to nie jest odpowiednim znajomym dla ciebie. Wierz mi na słowo. Słuchaj, nie obrazisz się jeżeli już pójdę? Oczekują mnie niedługo... No, sama rozumiesz. Nie obrazisz się?
  - Oczywiście, że nie. To... Do zobaczenia?
  - Zobaczymy. Powodzenia. Miło mi było cię poznać. - To powiedziawszy zniknął za drzwiami.
    Zamknęła za chłopakiem drzwi na klucz. Zawsze tak robiła. Wróciła do salonu, włączyła wielki telewizor, przerzucając kolejne pogramy. Nim się obejrzała skończyły jej się "pierożki" z tortellini. Od kiedy to tyle jadła? Posprzątała po sobie, odstawiła pudełka i wróciła, by na nowo oglądać bezmyślnie telewizje. Super.


                                                                    ***


    Wstał z pudła, gdy tylko słońce zniknęło za horyzontem. Wpadł błyskawicznie do łazienki, a potem wyskoczył przez okno i pobiegł szybko do sklepu. Wiedział, że tak dotrze tam najszybciej. Odkupił dziewczynie koszulkę i bluzę, mając nadzieję, że jej się spodobają. Co więcej mógł myśleć? Wrócił przed dom, poprawił ubranie, po czym otworzył kluczem drzwi. Dziewczyna po chwili zeszła z góry.
  - Mhm. No to... Ee... Cześć - mruknął nie wiedząc zbytnio co powiedzieć. - Odkupiłem ci koszulkę i bluzę, bo tamte trafiły do śmieci. Były praktycznie w strzępach.
  - Oo... Dzięki, ale nie trzeba było.
  - Trzeba. - bąknął. Dopiero teraz poczuł, że Alice pachnie bardzo intensywnie i jakby nieco inaczej. Więc SMS Edda mógł być prawdziwy, a raczej jego przypuszczenia. - Mam nadzieję, że zbytnio się nie nudziłaś. Jesteś głodna?
  - Szczerze mówiąc... To chyba tak - odparła jakby zdziwiona.
  - Skoro tak to ubierz się i wychodzimy. Zaczekam, więc się nie spiesz.
    Gdy dziewczyna zniknęła na schodach opadł zmęczony na fotel i przetarł rękoma oczy. Ludzie... Czy to są jakieś żarty? Na razie i tak nie ma tutaj zmian. I tyle. Tego chyba będzie się trzymać, bo może to prowadzić nawet do wariacji. Po jakichś piętnastu minutach dziewczyna zeszła na dół. Wyszli w milczeniu. Nie był zadowolony z faktu, który był możliwy, więc też nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. Jego twarz była po prostu "kamienna". Nie wyrażała nic. Jechali w milczeniu, aż dziewczyna postanowiła przerwać ciszę.
  - Zawsze tak masz?
  - Tak, czyli jak?
  - No, że raz jesteś radosny, a raz tak jakbyś był posągiem.
  - Przepraszam.
  - Super, ale nie jestem aż tak naiwna, żeby w to uwierzyć. - Teraz również ona siedziała niezadowolona. Spojrzał na dziewczynę zrezygnowany.
  - Alice, naprawdę przepraszam. - Zerknął nań poważnie. Westchnęła.
  - Ja również. Ostatnio napada mnie burza humorów.
  - Mam to samo. - mruknął. - Na co masz ochotę? Może chińczyk? - spytał, bo to jako pierwsze przyszło mu do głowy.
  - Czemu nie. Mam ochotę na rybę.
  - Czyli sushi. Znam fajną restaurację. - Uśmiechnął się lekko, żeby nie zabrzmiało to znowu nijak.
     Weszli do ładnie wystrojonej knajpy w prawdziwie chińsko-japońskim stylu, jak to przyszło na myśl dziewczynie. Brunet poprowadził ich do stolika, a potem zaczęli przeglądać menu. Kapnął się, że zapomniał o krwi... No tak, tylko jemu mogło się to przytrafić. W końcu dopiero teraz zaczął czuć lekką, ale zwiększającą się suchość gardła. Niebiosa, zlitujcie się... Iść głodnym na spotkanie z człowiekiem. W tej też chwili podeszła do nich kelnerka. Była to Carla, młoda wampirzyca.
     Carla miała mocno pocieniowane, sięgające za ramiona włosy przefarbowane na ciemno-szary kolor. Zdobiły je dodatkowo różowe i zielone, neonowe pasemka. Jej oczy miały kolor popiołu - były rozjaśnione przez soczewki kontaktowe. Na co wampirowi kontakty? Carla miała również mnóstwo kolczyków w różnych miejscach. Była niewysoka i bardzo drobnej budowy. Jak na wampira przystało, przyciągała wzrok nie tylko kolczykami i dziwacznym kolorem włosów. Mimo nieco przerażającego wyglądu, należała do bardzo pozytywnych i miłych osób.
  - Witaj Gabriel. Dawno u nas nie byłeś - powitała go z przyjaznym uśmiechem. - Co dla was?
  - Witaj Carlo. Zamawiaj - zwrócił się z lekkim uśmiechem do towarzyszki.
  - Om... Poproszę sushi mieszane. I colę.
  - Dla mnie to samo - rzucił bez większego namysłu.
     Carla oddaliła się z tajemniczym uśmiechem od stolika. Był bez wątpienia skierowany do bruneta. Gabriel jednak go zignorował i zaczął krótką, bezmyślną pogawędkę z dziewczyną. Praktycznie zaraz potem przyniesiono im potrawę. Pożyczyli sobie nawzajem smacznego. Chłopak jadł danie, ale to tylko po to, by je zjeść. Czuł smak, jednak nic mu ono nie dawało. Dziewczyna za to musiała być dosyć głodna. Zjadła całą porcję, która należała do... No, większych.
  - Wow, nie widziałem chyba jeszcze, żeby dziewczyna tyle jadła. - Wyszczerzył się w uśmiechu.
  - Dzięki, wiesz? - mruknęła niezadowolona, upijając łyka coli.
  - Oj, żartowałem. Nie denerwuj się. Chcesz coś jeszcze?
  - Nie, nie. Normalnie starczyłoby mi to na cały dzień, ale ostatnio jakoś tak sporo jem...
  - Alice, żartowałem. Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć - rzucił z figlarnym, ale szczerym uśmiechem.
  - Ale nie chcę przecież, żebyś uznał mnie za żarłoka.
  - W żadnym wypadku! Po prostu ja lubię wszystko komentować.
  - Zauważyłam.
     Niedługo potem wyszli z restauracji udając się do samochodu. Wracając niewiele rozmawiali, ale za to wymienili się numerami telefonów. Co prawda wampir pluł sobie za to w brodę, ale co zrobić? W międzyczasie zadzwoniła do niego Olivia szydząc, że nie tylko ona znajduje sobie ciekawe towarzystwo. Nim zdążył coś odpowiedzieć, siostra się rozłączyła. Tak ją kochał, że można by udusić... Wysiadł z samochodu pod blokiem dziewczyny w celu pożegnania się z nią.
  - Dobranoc.
  - Dobranoc... I do zobaczenia. - Uśmiechnęła się nieśmiało i z dużym wahaniem cmoknęła go w policzek.
     Gabriel stał jak odrętwiały, a gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami wejściowymi do bloku gadała sama do siebie. No cóż, niczym on. Stał tak jeszcze chwilę po czym wsiadł do ferrari i odjechał jak najszybciej tylko mógł. Jechał na polowanie. A później prosto do domu. Musiał to przemyśleć i coś zjeść. Niekoniecznie w tej kolejności.


                                                .xXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXx.


     Mam prośbę - jeżeli ktoś czyta tego bloga to niech zostawi komentarz. Może napisać z nim kropkę, chcę po prostu zobaczyć ile osób to czyta. A jeżeli nikt... To raczej nie warto prowadzić bloga. Ale jeszcze się zobaczy. Mam nadzieję, że rozdział może być. Wpadłam ostatnio na pomysł co do Alice, także więc jest dopiero teraz parę w niej dziwnych zachowań. Tak, żeby nie było nudno. No to chyba na tyle, pozdrawiam wszystkim ewentualnych czytelników. (;

wtorek, 14 września 2010

Rozdział II - Ślepy los.

    Olivia leżała dalej przypatrując się mężczyźnie z głową wspartą na ręce. Uśmiechała się delikatnie. Zsunęła z nagiego ciała cienką kołdrę, doskakując bliżej pleców swojego kochanka. Pogładziła go od szyi, aż po całym ramieniu. Jej uśmiech znacznie się przy tym rozszerzył. Leżała tak chwilę gładząc delikatnie ciało mężczyzny, aż stwierdziła, że jej się to znudziło. Tak po prostu.
  - Śpij kochany - wyszeptała mu melodyjnie do ucha, po czym wbiła kły w odsłonięty kark. Mężczyzna wydał z siebie jakiś cichy dźwięk... I to by było na tyle. Spał jakby nigdy nic. Spojrzała na niego jakby z wyrzutem. - Szkoda, że już niczym mnie nie zabawisz.
     Po tych krótkich słowach na nowo wczepiła się w ciało ofiary. Wyssała niespiesznie jego krew, aż pociekła cieniutką stróżką po jej brodzie. Oderwała się od niego niezadowolona. Już nie żył, szybko stał się zimny. A zostało w nim jeszcze trochę krwi. Skaranie Boskie! A tak dobrze jej się piło... Wytarła zakrwawiony ślad, po czym wstała wolno z łóżka. Związała włosy leżącą na nocnym stoliku gumką i zaczęła się ubierać. Brała prysznic jeszcze przed zabiciem tego "uwodziciela", więc była tak w sumie czysta. Westchnęła cicho, by po chwili zająć się ciałem. Nie bez powodu kupiła tu mieszkanie. W piwnicy znajdował się starodawny piec, idealny do spalania zwłok, których bądź co bądź jest u niej zazwyczaj dosyć dużo. Po prostu lubi zabawić się przed posiłkiem... Zresztą, nie ona jedna. Wróciła na górę.
    Za jakieś trzy godziny miał być świt. Mało czasu, nie opłaciło się wychodzić. Ale od czego są znajomi? O ile tylko nie są zajęci, oczywiście. Wyjęła mały, granatowy telefon i zaczęła kolejno wykręcać numery. W końcu nie musiała się ograniczać do rozmowy z jedną osobą.


                                                                    ***


    Gdy tylko zapadł zmierzch obudził się z transu. Niespiesznie otworzył trumnę i z niej wyszedł. On się rzadko kiedy gdzieś śpieszył. Wziął prysznic, przebrał się i takie tam. Jak normalny człowiek. Przyszedł czas na śniadanie. Może i było po festynie, ale... A zresztą. Na początek zadowoli się mrożonką. Z racji, że jakoś nie miał ochoty brudzić szklanki, wypił krew prosto z folii. On nie jest tak problemowy jak na przykład Liv. Nie przejmuje się po prostu takimi drobiazgami.
    Wyszedł na dwór. Szczerze mówiąc myślał, że ta krew bardziej mu dziś zasmakuje. Niestety tak nie było. Szedł więc po zaułkach szukając sobie nowej ofiary. Teraz nie liczyło się dla niego to jaka ona będzie. Pewnie leżą tu gdzieś nadal pijane nastolatki. Idealny cel. Nie mylił się. W jednej ze ślepych uliczek leżała ich cała grupa. Jeden na drugim. Poprzyglądał się im wszystkim uważnie, po czym dokonał wyboru - chłopak i dziewczyna. Chyba para czy coś. No na pewno nie są sobie obojętni lub przynajmniej dzieli ich spędzona wspólnie noc. Najpierw wziął chłopaka. Postawił go do pionu, otrzepał i uśmiechnął się, gdy ten otworzył niemrawo oczy.
  - Złe miejsce na nocleg, stary. - Wbił się w jego szyję tak szybko, że chłopak nawet tego nie zarejestrował. Po prostu został pozbawiony całej krwi.
    Potem była dziewczyna. Cóż, do nich zawsze czuł się takim trochę jakby... Gentlemanem? Można to tak nazwać. Dla zabijającego bez większego problemu wampira to naprawdę wiele i mało kto posiadał tego typu cechę. Wbił kły w jej szyję i zadał praktycznie bezbolesną śmierć. Ciała położył na swoim miejscu. Raczej nikt nie odkryje kto był mordercą, więc nie miał się czego obawiać. Zapewne oskarżą kogoś z obecnej tu grupy o ile ich kumple nie uciekną. Wcisnął ręce w kieszenie płaszcza i po prostu spacerował. Przechadzał się po ulicach wsłuchując w głosy nocy. Obrzeża miasta były zdecydowanie bardziej przyjemne niż centrum. I tutaj było nocne życie, ale nie aż tak dotkliwe jak tam, oczywiście.
    Coś usłyszał. Zaczął "niuchać" w powietrzu i wyczuł znajomy zapach. Nie wiedział do końca jaki, ale wiedział, że już kiedyś poznał tą osobę. Był to z pewnością człowiek. Poza tym czuł kilkoro innych ludzi. Do jego uszu dotarł szloch. Zaciekawiony pobiegł w tamtym kierunku.


                                                                    ***


    Dziewczyna była już naprawdę poirytowana. Ale również przestraszona. Może wyjazd do tego miasta był naprawdę złym pomysłem?
  - No przecież wam mówię. Nic nie mam! Odczepcie się w końcu - warknęła do otaczających ją powoli nieznajomych. Odpowiedział jej śmiech.
  - Masz, masz i to nawet całkiem sporo - powiedział jeden, który stał tuż obok niej. Powoli odginał jej bluzkę. Zgromiła go spojrzeniem i strzepnęła obrzydliwą dłoń.
    Dobra, teraz nie wiedziała już co robić. Była otoczona jakimiś nie do końca trzeźwymi mężczyznami, starszymi od siebie. Wokoło ani żywej duszy. Że też zachciało jej się spaceru... Tak naprawdę miała zamiar kogoś spotkać, ale się do tego nie przyznawała. Myślała nad wszystkim gorączkowo. Jak mogła wybrnąć teraz z opresji? I w ogóle skąd u niej tak debilne pomysły? Zawsze musiała wpakować się w jakieś kłopoty. Alice powiodła ukradkiem po skrytych pod kapturami twarzach. Było ich około sześciu. Była wyższa od jakiejś trójki z nich w końcu nie należała do osób najniższych. Boże, miej mnie w swojej opiece...
  - A teraz posłuchaj - zaczął stojący przy jej boku chłopak. - Albo będziesz grzeczna, albo... - Pokazał dosyć sporych rozmiarów nóż zaopatrzony w ząbki. - Zaboli. - Cała szóstka zarechotała.
    Zastygła w bezruchu. Ok, teraz naprawdę miała kłopoty. I to poważne. Coś tak czuła, że nie skończy się to dobrze. Mężczyzna rozciął na niej bluzkę, uprzednio zdejmując płaszcz dziewczyny. A właściwie go zrywając. Rozwiązała pasek płaszcza, gdy zaczęło robić się jej gorąco. A gorąco zrobiło jej się, gdy mężczyźni znaleźli się niebezpiecznie blisko niej. I jak chyba nawet małe dziecko mogło się domyślić, mieli w tym jakiś cel. Ona już wiedziała jaki. Pozostało jej tylko czekać na zbawienie.
    Wtedy stało się coś dziwnego. Stojący obok niej chłopak jakby po prostu zniknął. Poczuła ból gdzieś pod żebrem. Jakaś jedna trzecia długości noża tkwiła w jej ciele. Wyjęła ostrze dysząc ciężko. Zauważyła, że również reszta osób zniknęła. A potem nie widziała już nic. Osunęła się na ziemię i zemdlała.


    Gdy się obudziła, za oknem nadal panowała noc. Głowa pulsowała jej boleśnie. Dosłownie pękała. Ale był to bardzo dziwny, odmienny ból. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co się stało nim zemdlała. Odgięła bluzkę, ale pod jej żebrem nie było ani śladu najmniejszego nawet skaleczenia. Patrzyła na swój brzuch rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. Ale jak to możliwe?! - przeleciało jej przez głowę jakieś tysiąc myśli o podobnym znaczeniu. Rozejrzała się panicznie dookoła siebie. Była zmęczona. I to bardzo zmęczona. Ale obecnie nie wiedziała gdzie się właściwie znajduje. Klamka wolno się nacisnęła i do pokoju zajrzała znajoma twarz. Odetchnęła z ulgą. Chociaż to również było umowne szczęście.
  - Jak się czujesz? - zapytał ten cudny głos łagodząc odrobinę jej ból głowy. Poza tym jego dźwięk był bardzo... Szczerze mówiąc, seksowny.
  - Jakoś... Jak w ogóle...? No wiesz - mruknęła. - Jak mnie znalazłeś? - Chłopak wsunął się do pokoju, przymykając za sobą drzwi.
  - Ślepy los. Usłyszałem jakąś niezbyt przyjemną rozmowę. Byłem z czwórką przyjaciół, którzy bardzo chętnie mi pomogli. Po prostu: zamroczyliśmy tamtych i tyle. Wziąłem cię do siebie, bo jakoś nie widziałem innego wyjścia. Co tam w ogóle robiłaś?
  - Spacerowałam. A gdzie rana?
  - Jaka rana? - Cały czas mówił głosem uprzejmym, ale nieco"bezpłciowym". Co nie zmieniało faktu, że brzmiał bardzo przyjemnie.
  - No ta pod prawym żebrem! - krzyknęła poddenerwowana.
  - Nie miałaś żadnej rany. Tylko rozciętą bluzkę.
  - No dobra, dzięki, dzięki. Ale gdzie jest ta rana po nożu? Przecież wiem, że tu była. To przez nią zemdlałam!
  - Nie było żadnej rany - powiedział z naciskiem. - A teraz lepiej się prześpij. Tutaj są twoje rzeczy. - Wskazał płaszczyk, torebkę i buty znajdujące się przy krześle. - Będę po zmroku. Jeżeli chcesz, możesz wrócić do domu. Mam zapasowe klucze przy sobie - drugie wiszą na haczyku przy wyjściu - rzucił tylko i ruszył w kierunku drzwi.
  - Gabriel... - Zatrzymała go cichym głosem. Odwrócił się z pytającym spojrzeniem. - Dziękuję. Naprawdę, dziękuję. Gdyby nie ty i twoi przyjaciele pewnie nie skończyłoby się to dobrze.
  - Przestań, nie ma za co. A teraz śpij. Padasz na twarz. - Wyszedł zwinnie z pokoju. Dziewczyna opadła bezwładnie na poduszkę. Nie myślała jednak zbyt długo, gdyż pochłonęły ją objęcia Dziadka Piaska.

piątek, 10 września 2010

Rozdział I - Spotkanie.

    Przepraszam, ale zmieniam opowiadanie. Tak, tak kobieta zmienną jest. Uznałam, że nie potrafię jednak opisywać wampira, któremu czegoś brak na umyśle i aż tak wrednej dziewczyny... Poza tym zmieniało się to w nudną opowiastkę. Mam nadzieję, że to opowiadanie będzie lepsze. Będzie ono o bliźniakach-wampirach. Zobaczymy jak wam się to spodoba. Tutaj również wystąpi Liv, ale będzie miała więcej pozytywnych cech. Zapraszam do czytania i już więcej swojego planu raczej nie zmienię. (;


                                                .xXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXxXx.


    Gabriel cały czas obserwował zatłoczone ulice. Trwał festyn. Taki na powitanie wiosny czy jakoś tak. On za nimi nie przepadał, ale jak to większość wampirów uwielbiał polować, a takie okoliczności były przy tym bardzo sprzyjające. Swoją drogą obserwowanie ludzi również potrafiło sprawiać mu frajdę o ile byli w miarę ciekawi. W pewnym momencie dołączyła do niego siostra bliźniaczka, Olivia. Cóż, nie byli do siebie zbyt podobni pod względem charakteru...
  - No cześć! - przywitała się całując brata w policzek. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
  - Cześć, cześć. Co tak długo?
  - A no wiesz, przygotowania i w ogóle... - Wyszczerzyła w uśmiechu białe ząbki. Chłopak również odpowiedział uśmiechem, jednak zupełnie innym. Ten jego był raczej delikatny i nie "odkrywający wszystkich kart", jak stwierdziła kiedyś jedna z jego ofiar.
  - No to co, zaczynamy?
  - Czekałem tylko na ciebie. - Wzruszył ramionami.
    Zeskoczył z małego, omszałego murku, po czym z siostrą u boku ruszył przed siebie. Przeciskali się zgrabnie między ludźmi, przy okazji szukając swoich ofiar. Co do tego wampiry były zazwyczaj idiotycznie dokładne. Niektóre z nich mogły miesiącami, ba, latami śledzić człowieka, którego obrały sobie na ofiarę. Było to dziwne, ale o gustach się w końcu nie dyskutuje, prawda? Jak komuś chce się tak bawić...
  - Hmm... Podoba mi się - stwierdziła Liv ponętnym głosem, patrząc na jednego z mężczyzn stojących w tłumie. Już on dokładnie wiedział o czym ona myśli, nawet bez odebranych impulsów, które były w ich przypadku normalne.
  - Sukub - mruknął do siostry złośliwie.
    Dziewczyna w odpowiedzi obnażyła na ułamek sekundy kły i cicho syknęła. Może i nie było to zbyt mądre, ale był pewien, że żaden człowiek nie zauważył tej krótkiej sceny. Jego siostra ustała po chwili przy jakimś niewysokim i przyjaźnie wyglądającym mężczyźnie. Natychmiast zaczęła go wabić. Został jeszcze on.
    Rozejrzał się dookoła i zauważył osobę, która nadawała się dla niego na posiłek. Była to mająca dwadzieścia parę lat kobieta, niewysoka i nieco pulchniejsza. Oprócz jej policzków cała skóra była blada i zdrowa. Nie miała żadnych wyprysków ani nic z tych rzeczy. Włosy w kolorze brudnego blondu leżały na lewym ramieniu zaplecione w francuski warkocz. Podszedł do niej z przyjaznym uśmiechem malującym się na twarzy.
  - Dobry wieczór - zagadnął chłopak. Wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat, a on na dwadzieścia trzy, chociaż w rzeczywistości zatrzymał się na dwudziestu jeden. Cóż, był poważny z natury, co dodawało mu trochę lat. Liv dajmy na to wyglądała na swój wiek, albo i mniej.
  - Dobry wieczór - odpowiedziała kobieta, jeszcze bardziej się rumieniąc. No tak, byli w podobnym wieku, więc mogła pomyśleć, że chciał ją "poderwać".
  - Jestem Gabriel Marph. Miło mi poznać. - Rozszerzył nieznacznie swój uśmiech.
  - Ja nazywam się Eva Carth i mi również miło. - Widać było, że się wahała.
  - Wiesz, chciałbym cie lepiej poznać, a tu jest dosyć głośno, więc może...
  - Tak. Jasne. Gdzie?
  - Chodź - powiedział tylko i złapał kobietę za rękę. Całkiem szybko poszło, nawet nie musiał się za specjalnie silić na wampirze sztuczki, czy urok osobisty. Poprowadził ją na drugi koniec parku. Tam praktycznie nie było ludzi, którzy zwracali na innych uwagę. Siedziały tam w większości ciągle całujące się małolaty. Park był bardzo rzadko oświetlony.
  - Może przejdźmy się w tamtą stronę? - zaproponował uprzejmie. Zgodziła się, a gdy tylko znaleźli się dostatecznie daleko, by ukryć ewentualne spojrzenia ludzi, po prostu wciągnął kobietę w ślepy zaułek, wcześniej zatykając jej usta dłonią.
  - Przepraszam, mam nadzieję, że mi to wybaczysz...
    Po tych słowach odsłonił kark kobiety i wbił w szyję wysunięte kły. Dziewczyna wpierw cicho pisnęła, potem jęknęła, a ostatnie co wydobyło się z jej ust, to nieobecne westchnienie. Osuszone z krwi ciało ukrył w pobliskim lesie. Doskonale wiedział, że resztą zajmą się zwierzęta. Ruszył w drogę powrotną do centrum. Szedł niespiesznym krokiem. W końcu gdzie tu się spieszyć? Jedyne na co musiał zdążyć to by ukryć się przed światłem dziennym, a noc była jeszcze bardzo młoda.
    Nie przepadał za zabijaniem prawych obywateli, ale też nie walczył ze swoją naturą. Był jaki był i tyle. Zresztą, nikt nie był taki niewinny, na jakiego pozował. Zaspokoił już swój głód. Zawsze mógł dopełnić się jakąś torebką z krwią czy czymś w tym rodzaju albo zapolować jeszcze później. Pewnie wypadnie na to ostatnie. Przebiegł wzrokiem po tłumie ludzi i scenie, na której grał jakiś zespół. Nie lubił festynów. Jedyne, co było w nich optymistyczne, to w miarę bezpieczne polowanie. W końcu było tam sporo osób. Z niesmakiem wszedł w sam środek zabawy z maską zwykłego dwudziestolatka. Jego bliźniaczka urabiała już kolejnego mężczyznę, eliminując przeszkody po drodze - w dużej mierze kłami. Kiedyś ich matka stwierdziła, że Olivia jest "nienasycona". I to chyba racja. Powoli zmierzała do upatrzonego wcześniej celu. Nie przepadał za skłonnościami Liv. Ale co zrobić? Jej życie. Przechodząc obok wyszeptał słowa przeznaczone tylko dla uszu jego siostry.
  - Nie bawi się jedzeniem, kochanie.
     W odpowiedzi Olivia zachichotała zakrywając pełne usta dłonią. Gabriel szedł dalej, a po chwili przysiadł w jednej z kawiarni wypatrzywszy akurat wolny stolik na dworze. Chociaż nie miał na nic ochoty, zamówił jakieś pierwsze lepsze ciastko. Zapłacił za nie od razu bez zbędnych ceregieli. Po około minucie podeszła do niego nieśmiało około dziewiętnasto czy dwudziestoletnia dziewczyna. Odezwała się nieśmiało.
  - Można się dosiąść? Brak wolnych stolików, a pan siedzi sam, więc pomyślałam...
  - Oczywiście - odpowiedział posyłając dziewczynie uśmiech. Odpowiedziała tym samym, dzięki czemu w kącikach jej ust ukazały się małe dołeczki.
    Dziewczyna usiadła naprzeciw niego wieszając na krześle swoją torbę. Miała długie, kręcone włosy. Były kruczoczarne. Bardzo intensywnie błękitne oczy były wyjątkowo "głębokie" jak na człowieka, a tym bardziej zważając na jej wiek. Zdziwiło go to i zaintrygowało. Była wysoka, jednak stosunkowo drobna. Miała może jakiś metry siedemdziesiąt pięć. To, co również rzuciło mu się w oczy, to bardzo jasna karnacja. Jeszcze trochę, a jej skóra przypominałaby tą wampirzą. No dobra, może trochę przesadził. Dziewczyna sięgnęła po menu akurat, gdy przyszło ciastko bruneta.
  - Jeżeli chcesz, możesz je zjeść. Jakoś nie mam ochoty na słodkości, a wypadało coś zamówić skoro już tu usiadłem.
  - Dziękuję... Czy coś. - Dziewczyna wyglądała na widocznie zmieszaną. Chłopak tylko głośno się zaśmiał.
  - Nie krępuj się. To nie jest jakieś zobowiązujące.
  - A tak poza tym... Mam na imię Alice. Alice Amelia Frange, dokładniej. Wiem, że dziwnie.
  - Gabriel Marph, miło mi poznać i wcale nie dziwne.
  - Mi również. Nie, wcale - bąknęła pod nosem. - Więc... - Widocznie chciała jakoś zacząć rozmowę. - Mieszkasz w Los Angeles?
  - Tak. Znaczy mieszkam na obrzeżach. A ty? Mieszkasz tu, czy jesteś przejazdem, czy...
  - Studiuję tutaj. I muszę przyznać, że mimo mieszkania tu dopiero dwa dni coraz bardziej LA mi się podoba. - Chłopak stłumił śmiech widząc głupkowatą minę dziewczyny. Czuła się niezręcznie.
  - No to jestem niezmiernie zadowolony, że podoba ci się to piękne miasto. - Uśmiechnął się szeroko. - A co dokładnie studiujesz?
  - Dziennikarstwo. Marzy mi się kiedyś jakaś większa posada - powiedziała już nieco nieobecnie.
  - Fajnie - stwierdził krótko. Naprawdę życzył tej dziewczynie wspaniałej przyszłości. Ot tak, po prostu.
    Rozmawiali jeszcze chwilę o mniej i bardziej ważnych tematach. Po niedługim czasie zaczął zauważać zmiany w samopoczuciu, jak również wyglądzie brunetki. Z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej. Zauważyła, że uważnie przypatruje się jej twarzy, na której pojawiły się nieduże, czerwone plamki. Szkoda tylko, że owe plamki stawały się coraz większe.
  - Czemu mi się tak przyglądasz? - zapytała z lekkim grymasem na twarzy.
  - Masz na coś uczulenie?
  - No tak... Na migdały. A co?
  - To ciastko miało w sobie chyba migdały...
     Dziewczyna momentalnie pobladła. Wyjęła telefon i spojrzała w jego czyściutką szybkę. Podniosła się tak szybko, że prawie upuściła torbę, gdy zdejmowała ją z krzesła. Nie zjadła co prawda całego ciastka, ani nawet połowy, ale jak widać nawet odrobina migdałów dała jej się we znaki. Zaczęła już panikować.
  - O Boże! Nie zdążę do metra, a następne będzie za dwadzieścia minut! Co robić, co robić - myślała gorączkowo, krążąc w kółko. Najwidoczniej bardzo się tym przejęła. On nie wiedział jak to jest być na coś uczulonym. Od urodzenia był wampirem, a wampiry nigdy nie są na nic uczulone. Przynajmniej z tego, co wie.
  - Może... Ee... Cię podwieźć? Mój samochód stoi niedaleko, więc...
  - Tak, jasne. Dzięki. No to chodź. - Pociągnęła go za rękę, ale zaraz zarumieniła się na całej twarzy. - Przepraszam...
  - Nic nie szkodzi, chodź. Nie wiem jak to jest mieć uczulenie, ale chyba niezbyt fajnie.
    Przecisnęli się szybkim krokiem przez tłum. Chłopak otworzył pilotem samochód. Dziewczyna stanęła jak wryta. Stali przed sportowym, tuningowanym ferrari pokrytym błyszczącym, czarnym lakierem z przyciemnianymi szybami. Spojrzał na dziewczynę niewinnie, gdy rzuciła mu pytające spojrzenie.
  - No wiesz... Prezent od rodziców, trochę własnej interwencji i nagle mam w garażu coś takiego.
  - Ta, jasne. - Chłopak otworzył przed nią drzwi, a ona wsiadła mamrocząc coś pod nosem. Gdy wsiadł zauważył, że zaczęła się już drapać po czerwonych plamach.
  - Tylko nie mów, że masz pchły. - Odpalił silnik.
  - Ha, ha, zabawny jesteś - mruknęła naburmuszona.
  - Spokojnie, nie chciałem cie urazić. To gdzie mieszkasz?
  - Niedaleko. Poprowadzę cie.
    Dziewczyna rzeczywiście spisała się jako prowadząca, gdyby nie krzyki, żeby zwolnił, bo ich pozabija, byłoby już w ogóle pięknie. Akurat! Ostatnie zadrapanie jakie miał na samochodzie, to początki nauki jazdy. Znaczy, miał wtedy dziewięć lat... Ale i tak niedługo potem jego ojciec zaczął uczyć go jazdy samochodem. Więc to był taki jakby wstęp i motywacja dla "nauczyciela". Ustali przed blokiem. Nim dziewczyna zdążyła się obejrzeć, jej drzwi były już otwarte.
  - Jak to zrobiłeś? - Zmarszczyła brwi.
  - Chyba trochę za bardzo przeżywasz to uczulenie i nie zauważyłaś. - Chciała coś powiedzieć, jednak tylko pokręciła głową.
  - Zapraszam cie do środka. Ale lepiej uważaj na ten samochód...
  - Dzięki, ale chyba jednak nie skorzystam. Nie dzisiaj.
  - No trudno, szkoda. Więc... Spotkamy się jeszcze?
  - Pewnie. - miałeś powiedzieć nie! - A co ty ba to, żebym przyjechał do ciebie w następny piątek o dziewiątej?
  - Jasne. Bardzo chętnie. - Wyszczerzyła się w uśmiechu. - Ale to nie randka. - Całkiem dobrze ukrywała swoją radość, ale jego dar to w końcu dar.
  - Randka. Wiem, że się cieszysz. To do następnego! - powiedział tylko i wsiadł do samochodu. Dziewczyna patrzyła jeszcze chwilę na siedzącego za kierownicą chłopaka - chociaż zapewne niewiele widziała przez ciemne szyby - po czym weszła do bloku. Odjechał dopiero, kiedy zniknęła mu z oczu.
    Wyklinał w myślach swoje głupkowate zachowanie. Zawsze mówił, że on nie będzie zaprzyjaźniał się z ludźmi. Ale jak widać mu to nie wyszło i wcale nie był z tego powodu zadowolony. Teraz Liv będzie się go o to czepiała przynajmniej przez najbliższy tydzień - tak, szybko się nudziła. No trudno. Skoro złamał już dane sobie słowo to niech tak będzie. Niedługo potem znalazł się w domu, załatwiając po drodze jakiegoś podpitego studenta. Nie miał ochoty na dalsze tłuczenie się po zatłoczonym mieście, więc zadzwonił do kilku znajomych ze studiów - byli to oczywiście nieludzie - żeby trochę pogadać, a potem zagłębił się w kilka lektur, które miał już dawno zamiar przeczytać. Przed świtem po prostu położył się do trumny i zasnął, a raczej jego funkcje życiowe poszły w odrętwienie.