wtorek, 14 września 2010

Rozdział II - Ślepy los.

    Olivia leżała dalej przypatrując się mężczyźnie z głową wspartą na ręce. Uśmiechała się delikatnie. Zsunęła z nagiego ciała cienką kołdrę, doskakując bliżej pleców swojego kochanka. Pogładziła go od szyi, aż po całym ramieniu. Jej uśmiech znacznie się przy tym rozszerzył. Leżała tak chwilę gładząc delikatnie ciało mężczyzny, aż stwierdziła, że jej się to znudziło. Tak po prostu.
  - Śpij kochany - wyszeptała mu melodyjnie do ucha, po czym wbiła kły w odsłonięty kark. Mężczyzna wydał z siebie jakiś cichy dźwięk... I to by było na tyle. Spał jakby nigdy nic. Spojrzała na niego jakby z wyrzutem. - Szkoda, że już niczym mnie nie zabawisz.
     Po tych krótkich słowach na nowo wczepiła się w ciało ofiary. Wyssała niespiesznie jego krew, aż pociekła cieniutką stróżką po jej brodzie. Oderwała się od niego niezadowolona. Już nie żył, szybko stał się zimny. A zostało w nim jeszcze trochę krwi. Skaranie Boskie! A tak dobrze jej się piło... Wytarła zakrwawiony ślad, po czym wstała wolno z łóżka. Związała włosy leżącą na nocnym stoliku gumką i zaczęła się ubierać. Brała prysznic jeszcze przed zabiciem tego "uwodziciela", więc była tak w sumie czysta. Westchnęła cicho, by po chwili zająć się ciałem. Nie bez powodu kupiła tu mieszkanie. W piwnicy znajdował się starodawny piec, idealny do spalania zwłok, których bądź co bądź jest u niej zazwyczaj dosyć dużo. Po prostu lubi zabawić się przed posiłkiem... Zresztą, nie ona jedna. Wróciła na górę.
    Za jakieś trzy godziny miał być świt. Mało czasu, nie opłaciło się wychodzić. Ale od czego są znajomi? O ile tylko nie są zajęci, oczywiście. Wyjęła mały, granatowy telefon i zaczęła kolejno wykręcać numery. W końcu nie musiała się ograniczać do rozmowy z jedną osobą.


                                                                    ***


    Gdy tylko zapadł zmierzch obudził się z transu. Niespiesznie otworzył trumnę i z niej wyszedł. On się rzadko kiedy gdzieś śpieszył. Wziął prysznic, przebrał się i takie tam. Jak normalny człowiek. Przyszedł czas na śniadanie. Może i było po festynie, ale... A zresztą. Na początek zadowoli się mrożonką. Z racji, że jakoś nie miał ochoty brudzić szklanki, wypił krew prosto z folii. On nie jest tak problemowy jak na przykład Liv. Nie przejmuje się po prostu takimi drobiazgami.
    Wyszedł na dwór. Szczerze mówiąc myślał, że ta krew bardziej mu dziś zasmakuje. Niestety tak nie było. Szedł więc po zaułkach szukając sobie nowej ofiary. Teraz nie liczyło się dla niego to jaka ona będzie. Pewnie leżą tu gdzieś nadal pijane nastolatki. Idealny cel. Nie mylił się. W jednej ze ślepych uliczek leżała ich cała grupa. Jeden na drugim. Poprzyglądał się im wszystkim uważnie, po czym dokonał wyboru - chłopak i dziewczyna. Chyba para czy coś. No na pewno nie są sobie obojętni lub przynajmniej dzieli ich spędzona wspólnie noc. Najpierw wziął chłopaka. Postawił go do pionu, otrzepał i uśmiechnął się, gdy ten otworzył niemrawo oczy.
  - Złe miejsce na nocleg, stary. - Wbił się w jego szyję tak szybko, że chłopak nawet tego nie zarejestrował. Po prostu został pozbawiony całej krwi.
    Potem była dziewczyna. Cóż, do nich zawsze czuł się takim trochę jakby... Gentlemanem? Można to tak nazwać. Dla zabijającego bez większego problemu wampira to naprawdę wiele i mało kto posiadał tego typu cechę. Wbił kły w jej szyję i zadał praktycznie bezbolesną śmierć. Ciała położył na swoim miejscu. Raczej nikt nie odkryje kto był mordercą, więc nie miał się czego obawiać. Zapewne oskarżą kogoś z obecnej tu grupy o ile ich kumple nie uciekną. Wcisnął ręce w kieszenie płaszcza i po prostu spacerował. Przechadzał się po ulicach wsłuchując w głosy nocy. Obrzeża miasta były zdecydowanie bardziej przyjemne niż centrum. I tutaj było nocne życie, ale nie aż tak dotkliwe jak tam, oczywiście.
    Coś usłyszał. Zaczął "niuchać" w powietrzu i wyczuł znajomy zapach. Nie wiedział do końca jaki, ale wiedział, że już kiedyś poznał tą osobę. Był to z pewnością człowiek. Poza tym czuł kilkoro innych ludzi. Do jego uszu dotarł szloch. Zaciekawiony pobiegł w tamtym kierunku.


                                                                    ***


    Dziewczyna była już naprawdę poirytowana. Ale również przestraszona. Może wyjazd do tego miasta był naprawdę złym pomysłem?
  - No przecież wam mówię. Nic nie mam! Odczepcie się w końcu - warknęła do otaczających ją powoli nieznajomych. Odpowiedział jej śmiech.
  - Masz, masz i to nawet całkiem sporo - powiedział jeden, który stał tuż obok niej. Powoli odginał jej bluzkę. Zgromiła go spojrzeniem i strzepnęła obrzydliwą dłoń.
    Dobra, teraz nie wiedziała już co robić. Była otoczona jakimiś nie do końca trzeźwymi mężczyznami, starszymi od siebie. Wokoło ani żywej duszy. Że też zachciało jej się spaceru... Tak naprawdę miała zamiar kogoś spotkać, ale się do tego nie przyznawała. Myślała nad wszystkim gorączkowo. Jak mogła wybrnąć teraz z opresji? I w ogóle skąd u niej tak debilne pomysły? Zawsze musiała wpakować się w jakieś kłopoty. Alice powiodła ukradkiem po skrytych pod kapturami twarzach. Było ich około sześciu. Była wyższa od jakiejś trójki z nich w końcu nie należała do osób najniższych. Boże, miej mnie w swojej opiece...
  - A teraz posłuchaj - zaczął stojący przy jej boku chłopak. - Albo będziesz grzeczna, albo... - Pokazał dosyć sporych rozmiarów nóż zaopatrzony w ząbki. - Zaboli. - Cała szóstka zarechotała.
    Zastygła w bezruchu. Ok, teraz naprawdę miała kłopoty. I to poważne. Coś tak czuła, że nie skończy się to dobrze. Mężczyzna rozciął na niej bluzkę, uprzednio zdejmując płaszcz dziewczyny. A właściwie go zrywając. Rozwiązała pasek płaszcza, gdy zaczęło robić się jej gorąco. A gorąco zrobiło jej się, gdy mężczyźni znaleźli się niebezpiecznie blisko niej. I jak chyba nawet małe dziecko mogło się domyślić, mieli w tym jakiś cel. Ona już wiedziała jaki. Pozostało jej tylko czekać na zbawienie.
    Wtedy stało się coś dziwnego. Stojący obok niej chłopak jakby po prostu zniknął. Poczuła ból gdzieś pod żebrem. Jakaś jedna trzecia długości noża tkwiła w jej ciele. Wyjęła ostrze dysząc ciężko. Zauważyła, że również reszta osób zniknęła. A potem nie widziała już nic. Osunęła się na ziemię i zemdlała.


    Gdy się obudziła, za oknem nadal panowała noc. Głowa pulsowała jej boleśnie. Dosłownie pękała. Ale był to bardzo dziwny, odmienny ból. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co się stało nim zemdlała. Odgięła bluzkę, ale pod jej żebrem nie było ani śladu najmniejszego nawet skaleczenia. Patrzyła na swój brzuch rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. Ale jak to możliwe?! - przeleciało jej przez głowę jakieś tysiąc myśli o podobnym znaczeniu. Rozejrzała się panicznie dookoła siebie. Była zmęczona. I to bardzo zmęczona. Ale obecnie nie wiedziała gdzie się właściwie znajduje. Klamka wolno się nacisnęła i do pokoju zajrzała znajoma twarz. Odetchnęła z ulgą. Chociaż to również było umowne szczęście.
  - Jak się czujesz? - zapytał ten cudny głos łagodząc odrobinę jej ból głowy. Poza tym jego dźwięk był bardzo... Szczerze mówiąc, seksowny.
  - Jakoś... Jak w ogóle...? No wiesz - mruknęła. - Jak mnie znalazłeś? - Chłopak wsunął się do pokoju, przymykając za sobą drzwi.
  - Ślepy los. Usłyszałem jakąś niezbyt przyjemną rozmowę. Byłem z czwórką przyjaciół, którzy bardzo chętnie mi pomogli. Po prostu: zamroczyliśmy tamtych i tyle. Wziąłem cię do siebie, bo jakoś nie widziałem innego wyjścia. Co tam w ogóle robiłaś?
  - Spacerowałam. A gdzie rana?
  - Jaka rana? - Cały czas mówił głosem uprzejmym, ale nieco"bezpłciowym". Co nie zmieniało faktu, że brzmiał bardzo przyjemnie.
  - No ta pod prawym żebrem! - krzyknęła poddenerwowana.
  - Nie miałaś żadnej rany. Tylko rozciętą bluzkę.
  - No dobra, dzięki, dzięki. Ale gdzie jest ta rana po nożu? Przecież wiem, że tu była. To przez nią zemdlałam!
  - Nie było żadnej rany - powiedział z naciskiem. - A teraz lepiej się prześpij. Tutaj są twoje rzeczy. - Wskazał płaszczyk, torebkę i buty znajdujące się przy krześle. - Będę po zmroku. Jeżeli chcesz, możesz wrócić do domu. Mam zapasowe klucze przy sobie - drugie wiszą na haczyku przy wyjściu - rzucił tylko i ruszył w kierunku drzwi.
  - Gabriel... - Zatrzymała go cichym głosem. Odwrócił się z pytającym spojrzeniem. - Dziękuję. Naprawdę, dziękuję. Gdyby nie ty i twoi przyjaciele pewnie nie skończyłoby się to dobrze.
  - Przestań, nie ma za co. A teraz śpij. Padasz na twarz. - Wyszedł zwinnie z pokoju. Dziewczyna opadła bezwładnie na poduszkę. Nie myślała jednak zbyt długo, gdyż pochłonęły ją objęcia Dziadka Piaska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz